środa, 26 listopada 2014

Folk, bransoletka

Bardzo lubię folkowe motywy, a te zaczerpnięte z polskiej tradycji, najbardziej. Mam w domu, szczególnie w kuchni, sporo przedmiotów z ludowymi wzorami, autentyki lub na takie stylizowane. Moje misy i dzbanki są już "na wymarciu", dlatego zabraniam ich komukolwiek dotykać, bo gdzie ja takie teraz dostanę? Do dziś szukam miski, podobnej do tej którą miałam przez 30 lat, bo ktoś postanowił ją umyć, niestety skonała na podłodze, a ja myślałam, że mi serce  pęknie :( Ból bycia sentymentalnym, gdy coś kończy żywot, cząstka nas odchodzi razem z tym.
Wracając do sedna, lubię folk, ale daleka jestem od tego, by mój dom przerobić na wiejską chatę ;) Drobne akcenty z jasno wyznaczonymi granicami co  do ich ilości, to jest to co lubię najbardziej. Po kuchni przyszedł więc czas na dodatki w mojej garderobie, bo okazało się, że poza góralską chustą nie mam w szafie nic na ludowo! Zrobiłam więc bransoletkę.



Ten piękny wzór zaprojektowała Joanna Rucińska dla magazynu Beading Polska i stąd też go mam, zmieniłam jedynie kolorystykę, by produkt finalny był bardziej "mój".


Sekwencja jest na 30 koralików, więc przy piętnastkach miałam co nawlekać, tym bardziej, że nawlekałam dwa razy, gdyż pierwsza nić okazała się za cienka. Lekki wnerw był, na szczęście nie pomyliłam się we wzorze.


Tak czy inaczej, do bransoletki okupionej takim poświeceniem i wysiłkiem, nie mogłam po prostu wkleić końcówek. Końcówki musiały być wyjątkowe, dlatego myślałam nad nimi niemal 2 miesiące ;)


Trudno tu mówić o przebłysku geniuszu ;) każdy chyba wie, że proste rzeczy są najlepsze. Chcąc więc zachować ludowy charakter tworu, postawiłam na naturę i pełen handmade, tfu... rękodzieło :)


Po prostu przykleiłam kawałki naturalnej skóry, a za zapięcie "robi" rzemykowy loopik oraz listwa zrobiona pejotem i ozdobiona kuleczkami naturalnego korala. Bez zbędnej kokieterii powiem, że to rozwiązanie bardzo mi się podoba, i tym bardziej jestem z niego dumna, że nigdzie takiego nie widziałam.


Bransoletka nosi się naprawdę wygodnie i przyjemnie, jest miękka, szeroka, dobrze leży i co najważniejsze przykuwa spojrzenia :)


A Wy co myślicie o ludowych motywach?


Ten post miał być Andrzejkowy, ale pogoda pokrzyżowała moje plany uniemożliwiając zrobienie zdjęć broszce, więc pokażę ją przy innej okazji, a Wam życzę udanej zabawy Andrzejkowej :)

Pozdrawiam ciepło!

środa, 19 listopada 2014

Darkness, wisior

Dziś miałam pokazać inną pracę, ale pogoda nie sprzyja fotografowaniu, więc leży z koleżankami i czeka na promienie słońca, lub jakąś ich namiastkę. Niestety meteorolodzy nie mają pomyślnych prognoz na kolejne dni, dlatego pokazuję pracę "ratunkową". Tak, mam prace ratunkowe, na wypadek lenia/choroby/kiepskiej pogody na zdjęcia/rabunku :) niestety, mój rezerwuar zaczyna się kurczyć. Ten wisior swoje już przeszedł, od lutego poprawiałam go wiele razy, a nawet, w swojej pierwotnej wersji, zdążył wziąć udział w jakimś konkursie. Nie powiodło mu się, co było powodem wspomnianych poprawek. Teraz prezentuje się tak:


Głównym elementem tej ozdoby jest onyksowa kula, oplotłam ją peyotem, koralikami toho w kolorze antycznego złota w dwóch rozmiarach, do całości doszyłam spore ilości chaszczy:)


Szłam na żywioł, więc nie potrafiłabym dziś opleść jej tak samo, ale jeśli macie ochotę zrobić podobne spiralne przejścia, to możecie skorzystać z tego tutka --> KLIK


Resztę stanowią gęste krzaczory ze szklanymi listkami od Preciosy i czeskimi biconkami, które wnoszą tu odrobinę mroku. Nie jest to więc wisiorek dla słodkich dziewczynek, chyba że na pogrzeb chomika :) A tak serio, świetnie się nada do swetra lub czegoś bardziej eleganckiego.


Ozdoba nie jest duża, zawieszka ma około 7 cm długości, umieściłam ją na sznurze koralikowo szydełkowym z piętnastek, które nawiasem mówiąc, są tak krzywe, że powinni je rozdawać z dopłatą.


Nośnik jest bardzo plastyczny i można go wykorzystać na inne sposoby, na przykład jako bransoletkę, a wisiorek zawiesić na łańcuszku, w ten sposób ozdoba tak szybko się nie znudzi. Niestety nie zobrazuję tego żadną fotką, mrok za oknem i te sprawy.


A tak wyglądał wcześniej. Licho trochę.


Na koniec coś nie związanego z biżuterią, w każdym razie nie dosłownie. Mój licznik szybko zbliża się do magicznych 200 tysięcy, co oznacza ni mniej ni więcej, jak jego ŁAPANIE! Pierwsza osoba, która prześle mi printsceen z 200 tysiącami na moim blogowym liczniku, dostanie ode mnie paczkę z półfabrykatami, które nie są mi do niczego potrzebne. Oczywiście elementy są nowe i nie używane, po prostu leżą i się kurzą. Proszę więc o przemyślany udział w zabawie, jeśli szklane krzywulce, zaciski, akrylowe koraliki, karabinki, zawieszki, przekładki itp nie są Wam do niczego potrzebne, dajcie szanse innym. 
O pierwszeństwie, nie będzie decydować kolejność zgłoszeń, a ZEGAR, który zamieszczę przy liczniku, to on powie mi kto pierwszy zrobił zrzut ekranu. "Screeny" proszę przesyłać na mój blogowy adres mailowy.

Pozdrawiam ciepło!

czwartek, 13 listopada 2014

Tumbling Blocks, bransoletka i kolczyki

Ostatnio wpadło mi w oko kilka instrukcji na niesamowitą biżuterię, sukcesywnie je realizuję, ale w międzyczasie przychodzą mi do głowy inne pomysły i jakoś tak nie mam okazji na zaprezentowanie efektów moich zmagań z cudzymi projektami. Niedawno stałam się właścicielką kilku archiwalnych numerów Beadwork, ten projekt Sue Maguire o wdzięcznej nazwie Tumbling Blocks pochodzi z jednego z nich. Zresztą, ostatnimi czasy to bardzo popularny wzór, może dlatego, że wbrew pozorom jest mało skomplikowany, niestety jest też dość pracochłonny. Tak czy inaczej, podbił i moje serce.


Moja wersja kolorystyczna jest kontrastowa i bliska zamysłowi autorki, jedyną znaczącą zmianę stanowią koraliki, ja użyłam Toho 15o zamiast sugerowanych treasure. Wyszła z nich bransoletka o długości około 19 cm.


Oprócz tego, że dzięki tak drobnym koralikom faktura jest bardziej subtelna, są i wady. Otóż elementy nie utworzyły jednolitej, gładkiej powierzchni. Co nieco odstaje i tworzy ostre wybrzuszenia, którymi jestem zachwycona!


Szczerze mówiąc wolę takie pofalowane niż wyprasowane :) W miejscach łączeń dodałam kryształki Fire Polish 3 mm i nowość 2 mm, co też podoba mi się bardziej niż "dziury" w oryginale.


Do bransoletki zrobiłam małe kolczyki na bazie projektu Sue. Są tak lekkie, jakby ich w ogóle nie było.


Mają ledwo 3 cm długości z biglem i bardzo milutko dyndają :)


Zaczęłam już szyć kolejne ozdoby z wykorzystaniem tych małych trójkącików, okazuje się, że odpowiednio połączone dają multum niezwykle ciekawych efektów.


Na koniec pochwalę się wyróżnieniem Szuflady w "Fioletowym" wyzwaniu. Niespodzianka o tyle miła, że spotkała mnie w wyjątkowo kiepski dzień. No cóż, jesień mnie nie rozpieszcza, jak nie chandra to migrena. 


Za wyróżnienie ogromnie dziękuję, a Wam życzę pogodnych dni i dużo słońca.
Pozdrawiam ciepło!

czwartek, 6 listopada 2014

Wedding Gift, broszka

Listopad to pora mało ślubna, niewiele par wybiera ten miesiąc na zawarcie związku małżeńskiego. Zimno już, szybko robi się ciemno, często pada, plenery niepewne, a w nazwie miesiąca nie ma "r". Z drugiej strony nie ma problemów z terminami, łatwiej o zniżki i się człowiek mniej poci ;) Ja brałam ślub w listopadzie i nie żałuję. Ale ja nie o sobie miałam pisać, a o podarkach ślubnych. 

Czy wiedzieliście, że dawniej przyszli małżonkowie dawali sobie prezenty ślubne? Nie mam tu na myśli stada kóz dla rodziny panny młodej, ale nie mniej kosztowne upominki, jakie zazwyczaj pan młody ofiarowywał swojej wybrance w dniu ich ślubu.
Dajmy na to taki książę Albert, w 1840 roku podarował królowej Wiktorii broszkę z imponującym szafirem w otoczeniu okazałych diamentów. Dumna królewska oblubienica przypięła ją do sukni ślubnej. Dziś ten sam klejnot nosi jej potomkini Elżbieta II. 

Nie mając nadziei, że miłościwie panująca królowa zechce w najniższym czasie sprzedać tę piękną broszę, ani na to, że w niedalekiej przyszłości znajdę się w posiadaniu jakiegoś miliona funtów na jej zakup, zrobiłam sobie własną wersję "broszki Alberta". Chociaż właściwsze będzie stwierdzenie, że zainspirowałam się tą ozdobą i stworzyłam coś na kształt.



Rzecz jasna miałam do dyspozycji mniej kosztowne półfabrykaty i wybrałam zupełnie inną technikę, lecz produkt finalny bardzo przypadł mi do gustu. Nie planuję ponownie wychodzić za mąż, ale z pewnością ubiorę tę broszkę na wielkie wyjście, z mężem oczywiście :)


W samym centrum broszki znajduje się szafirowe szkło fusingowe z pracowni Apandany, które mieni się zatopionymi wewnątrz "złotkami", ale konsekwentnie odmawia sfotografowania :)


"Szafir" otoczyłam perłami słodkowodnymi, a wszystko przyszyłam koralikami Toho treasure w kolorze Nickel.


Tył podszyty naturalną skórą kozią barwioną na niebiesko. Przy tej wielkości broszki i licznych zawijaskach na krawędziach, musiałabym chyba szyć włosem by szwy były mniej widoczne, dlatego wybaczcie ten nieco toporny efekt. Wygodne zapięcie daje możliwość noszenia broszy w formie naszyjnika.


Pasuje też do mojego szalika :) A tak prezentuje się oryginalny klejnot królewski:

Żródło

Jestem ciekawa Waszej opinii o dawnej biżuterii i czy kiedykolwiek tego typu klejnoty były Waszą inspiracją do wykonania biżuterii z koralików? 


Ja jestem wielką broszkomaniaczką i z pewnością zrobię jeszcze dla siebie jakąś koralikową replikę. 

Póki co zapraszam Was serdecznie do lektury krótkiej historii broszki mojego autorstwa, którą możecie przeczytać w najnowszym numerze gazetki Bead Beauty. Pisemko jest darmowe i możecie je ściągnąć wchodząc na stronę sklepu Beadbeauty.pl --> KLIK W najnowszym numerze znajdziecie również bardzo fajny konkurs z atrakcyjną nagrodą.

Pozdrawiam ciepło!


poniedziałek, 3 listopada 2014

Autumn Leaves, kolczyki

Często jest tak, że biorąc kamyczek do ręki, wiem od razu czym się stanie. Tym razem miałam do dyspozycji dwa bliźniacze kaboszonki, więc wybór nie był za duży, ale też do niczego innego mi te jaspisy nie pasowały. To musiały być kolczyki i basta. Wyszło bardzo jesiennie, na czasie :)


Tak małe formy mają swoje ograniczenia,  nie można ich opleść zbyt dużą liczbą koralików, dlatego poszalałam z frędzlami.


Liście zwisają malowniczo i w przeciwieństwie do tych wciąż złocących się na drzewach, nie spadają, Dodałam też trochę kropelek od Preciosy i sporo kryształków Fire Polish.


Wyszły mi liściaste kiście, które wbrew pozorom ucha nie urywają.


Montowane do ucha za pomocą sztyftu i bardzo wygodnej silikonowej zatyczki. Tył podszyłam Ultrasuede w limonkowym kolorze. Kolczyki mają około 5 cm długości i przyjemnie szeleszczą podczas noszenia :) Na razie nosi je moja plastikowa modelka.


Zrobiłam je z myślą o Asi z Różanego Kącika, a dokładniej na jej urodzinowe wyzwanie. Starałam się najwierniej oddać kolorystykę i charakter fotograficznej inspiracji:


Do końca konkursu zostało jeszcze kilka dni, więc spieszcie dołączyć do zabawy.


***
Na koniec chciałam się pochwalić wyróżnieniem Art Piaskownicy i Kreatywnego Kufra w "kolektywnym" wyzwaniu kolorystycznym, moja broszka przypadła jury do gustu, yupi! :)


Wczoraj zaktualizowałam mój wpis o niciach do haftu koralikowego, jeśli chcecie poczytać o moim nowym nabytku - niciach K.O. i wosku do nici to zapraszam do lektury --> KLIK Nie widziałam sensu w pisaniu nowego posta, dlatego uzupełniłam stary, mam nadzieję, że taka korekta przypadnie Wam do gustu.

Dziękuję za odwiedziny i każdy komentarz, cieszę się, że do mnie zaglądacie. Pozdrawiam listopadowo!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...