piątek, 30 stycznia 2015

Party Time, bransoletka

Czasem mam tak, ufam, że inne beadingerki też bo nie chcę być osamotniona w swoich dziwactwach, że ubieram się rano i stwierdzam, że żadna biżuteria nie pasuje mi do zestawu. Rzecz zakrawająca na kpinę z mojej strony, bo nie mam aż tylu ubrań by musieć za każdym razem szukać innej biżuterii, a "klejnoty" wręcz wylewają się ze szkatułek, ale jednak. Po wnikliwej autoanalizie stwierdzam, że biżuteria pełni u mnie rolę terapeutyczną dopasowując się do nastroju lub go poprawiając. A skoro sama potrafię sobie zrobić dowolną ozdóbkę z koralików to patrzę w lustro na aktualny outfit, a potem siadam do paciorków i dziergam. Rzecz jasna chwilę mi to zajmuję, czasem weekend, czasem tydzień :)

Tak czy inaczej, kupiłam sobie bluzkę i stwierdziłam, że przyda się nowa bransoletka, no to sobie zrobiłam. Tym razem na bogato i z przepychem bo idę do ludzi i chcę wyglądać olśniewająco i mężowi wstydu nie robić.

Apropos męża, wiem, że tu zagląda więc małe sprostowanie dla niego: to nie tak, że skoro sama sobie ozdoby robię to przestałam chcieć złote kolczyki, które mi obiecałeś :P


Bransoletka jest owocem chwilowego kaprysu więc niespecjalnie się przy niej starałam, zatem przymknijcie oko, a nawet dwa na drobne niedociągnięcia w ściegach :) A tak swoją drogą dlaczego dopiero na zdjęciach widać, że nitka wyłazi, albo coś się mechaci? Albo ślepnę, albo mój aparat ma wbudowany rentgen.

klikaj w obrazki by je powiększyć
Pierwotnie miała być cała fioletowa, ale wysypałam na matę kolorowe rivolki i taka wersja bardziej mi się spodobała. Kryształkom towarzyszą trzy syntetyczne kamyczki w kształcie poduszeczek oraz małe kosteczki barwionego hematytu.


Użyłam sporej ilości koralików w kolorach Metallic Iris Brown oraz Higher Metallic Dark Amethyst, reszta dopasowana kolorystycznie do oplatanych kamyczków i szkiełek.


Tył podszyty cienką skórą naturalną w czekoladowym kolorze. nie usztywniałam bransoletki bo lubię nosić miękkie rzeczy, jednak metalowa baza lub dodatkowa włóknika z pewnością dodałaby jej elegancji.


Zapięcie typu slide, bardzo dobrze sprawdzające się w szerszych bransoletach bo nic nie lata na boki :)


Raczej nie jestem typem balującym, nie chodzę też na zabawy karnawałowe, jedyną formą balngi jaką jestem w stanie znieść są domówki. Przyjmijmy jednak, że to taki bal dla leniwców:) w związku z powyższym, rzutem na taśmę zgłaszam moją bransoletkę do kończącego się już wyzwania w Szufladzie "Niech żyje bal"



Mam nadzieję, że moja wersja ozdoby na wielkie acz nie koniecznie balowe wyjście, przypadła Wam do gustu. Mój kreatywny mąż nazwał tę bransoletkę perską, nie rozwinął myśli więc do teraz nie wiem czy skojarzyła mu się z perska księżniczką czy perskim dywanem :P Dajcie znać co Wy o niej myślicie!


Pozdrawiam ciepło!

niedziela, 25 stycznia 2015

Old Lady, broszka

Gdyby moja prababcia żyła, miałaby dziś 120 lat, zmarła w wieku 88, co i tak jest pięknym wiekiem. Jak nie trudno policzyć, przeżyła kilka wojen i zawirowań historycznych. Zbliżała się już do 40 i jako kobieta niezamężna pomagała rodzicom, aż na prośbę siostry pojechała do Francji, by pomóc jej przy dzieciach, a wróciła z własnym, i z mężem, żeby nie było :) Mój pradziadek był polakiem urodzonym na emigracji i chyba oboje z prababką nie spodziewali się, że los postawi ich na swojej drodze, zwłaszcza że dzieliło ich wszystko, łącznie z wiekiem. Tak czy inaczej, po narodzinach mojej babci, prababka zapragnęła wrócić do ojczyzny, zbliżała się wojna, a ona nie chciała zostawiać najbliższych. Pradziadek całe życie wypominał jej tę nostalgię, bo patrząc na zmiany ustrojowe, Polska nie była przyjaznym krajem, zdecydowanie lepiej żyłoby im się za granicą.

Moja prababka była skromną kobietą, nigdy nie chciała niczego dla siebie, zawsze poświęcała się innym, najpierw rodzicom, potem córce a na końcu wnukom i przez krótką chwilę w ostatnich latach, prawnukom. Nie mam więc po niej wielu pamiątek, oprócz zdjęć, drugiego imienia, kilku dzbanków i guzika. Nie pamiętam, jak guzik trafił w moje ręce, najprawdopodobniej dała mi go do zabawy, niemniej jednak wiem, że należał do niej. Służył staremu płaszczowi i wraz z pozostałymi guzikami nadawał mu charakteru, bo guzik jest piękny. Szklany, ręcznie szlifowany, piękna robota. Po wielu latach dojrzałam do tego, by tchnąć weń nowe życie, został broszką :)


Przed metamorfozą nie wyglądał zbyt zachęcająco, bo odrobinę się sponiewierał pośród innych bibelotów.


Szkło w wielu miejscach się wyszczerbiło, pozbawiając guzik wartości użytkowych, ale dla mnie to nadal prawdziwy skarb.


Podkleiłam go filcem i zaczęłam obszywać. Wybrałam czerń i srebro, bo chcę nim spinać swetry, zależało mi, by był w miarę neutralny i pasował do wszystkiego.


Zdecydowałam się na koraliki od Toho, round i treasure w kolorach Opaque Jet, Frosted Jet i Nickel oraz kryształki Fire Polish Jet, Matte Jet i Hematite.


Tył podszyłam naturalną skórą i zamontowałam zapięcie z ogranicznikiem, żeby go nie zgubić.


Wyszła z tego nieduża, ale dość zgrabna broszka.


I dla kontrastu na nieco innym tle, kiepsko robi się fotki przy tak mizernym świetle:(


A Wy macie jakieś skarby, które doczekały się drugiego życia? Co sądzicie o takim wykorzystaniu pamiątek po bliskich?

***
Na koniec pochwalę się przepięknym naszyjnikiem, który dostałam jakiś czas temu od Magdy z MaManii w ramach Candy. Magdzie już dziękowałam, a teraz chwalę się Wam:)



Pozdrawiam wszystkich ciepło!

piątek, 16 stycznia 2015

Ice on Fire, kolia

Od świąt dziergałam namiętnie jedną rzecz, kolię. Mąż sprezentował mi niesamowity kamień księżycowy, który aż prosił się o godną oprawę, ja zaś dawno nie porywałam się na żaden duży projekt. Z drugiej strony, kamień po prostu stworzony do tematu pewnego konkursu, ale szkoda mi było go tak poświęcać, dlatego wpadłam na szatański pomysł połączenia dwóch zamysłów z pozoru nie do pogodzenia. Konkurs nawiązuje do zimy, inspiracją jest bardzo śnieżna fotografia z modelką wcielającą się w rolę Śnieżynki, ja zaś nie przepadam za bielą w ubiorze, za to lubię wyzwania :) W bieli wyglądam jak zwłoki po sekcji, więc praca nie mogła być w tym kolorze i nie jest. Nawiązuje do inspiracji w luźny sposób, zaś moje nieortodoksyjne podejście do kolorystyki podsunęła mi modelka ze zdjęcia. 

Przyglądałam się jej długo i dotarło do mnie, że nie zawsze najważniejsze jest to co widać gołym okiem, pewne rzeczy pozostają w ukryciu. Ta mroźna piękność musi mieć w sobie słowiańską duszę, inaczej nie przeżyłaby na takim mrozie, a pod tymi bladymi licami aż kipi wulkan namiętności i charakterek nie do okiełznania. Dlatego naszyjnik płonie, sami powiedzcie, czy ta dziewczyna wygląda na eteryczną księżniczkę o lodowym sercu? Diablica wypisz wymaluj, jestem pewna, że śnieg pod jej stopami topi się w sekundę, jak i męskie serca :)

Klikaj w zdjęcia by je powiększyć

A oto i zdjęcie inspiracja konkursowa.


Autor zdjęcia - Viona Ielegems.

Mam nadzieję, że takie wyjaśnienie wszystkich satysfakcjonuje i w tym kontekście spojrzycie na moją pracę przychylniejszym okiem.


Centrum kolii zajmuje spory kamień o bardzo mroźnej poświacie, to on nadaje ton całej kompozycji.


Towarzyszy mu mała armia białych perełek od Preciosy, ich śnieżna biel podkreśla barwę kamienia księżycowego i jest jednocześnie dosłownym nawiązaniem do śniegu na zdjęciu. 2 mm perełki wkomponowałam też w oplot kamienia.


Na zdjęciu Royal Stone znajdziecie też sporo niebieskiego, nie mogło go więc zabraknąć w mojej pracy, pomijam fakt, że bardzo lubię ten kolor. Zdecydowałam się na Metallic Cosmos i Rainbow Iris,  a podbijają go naturalne perły hodowlane w stalowym kolorze. 


I tu zaczyna się ogień, aby go podsycić zdecydowałam się wykonać niemal całą pracę bardzo pracochłonnym ściegiem - lazy stitch. Leniwy jest tylko z nazwy bo tak naprawdę pochłania więcej czasu i nici, ale efekt jest tego wart, dzięki niemu moje płomienie wiją się i płynnie przechodzą w kolejne odcienie złota aż do zimnego srebra.


Wybrałam kilka ocieni metalicznych koralików: Higher Metallic Dark Amethyst (w kolorze ust Śnieżynki), Gold Lustered Amethyst, Antique Bronze, Bronze, Gold Lustered Montana Blue i Nickel.


Tył pracy delikatnie usztywniłam i podkleiłam ciemnoniebieską skórą naturalną.


Taka forma kolii podyktowana jest względami praktycznymi, bardzo nie lubię gdy coś mnie drapie i uwiera w szyję, dlatego tam gdzie najczęściej odczuwam dyskomfort jest prosty łańcuszek herringbone z koralików Toho i perełek oraz metalowe zapięcie typu toggle. Główny element z łańcuszkiem łączą małe, haftowane detale z pastylkami kamienia księżycowego.


Kolia wbrew pozorom nie jest duża, "rzuca się" w oczy tylko dzięki kolorom.


Nie za bardzo nadaję się na modelkę ;) chciałam tylko pokazać, że moja biżuteria jest "noszalna".


Jeśli macie taką ochotę to spójrzcie też na inne prace konkursowe, możecie wyrazić swoje zdanie w komentarzach pod zdjęciami lub wcisnąć "lubię to" przy swoich faworytach --> KLIK


Oczywiście możecie też oddać głos na moją --> KLIK za każdy będę wdzięczna, tym bardziej, że po zamianie banerka poprzednie zniknęły.


***

Ostanie łapanie licznika zakończyło się jednym zgłoszeniem, szczęśliwa zwyciężczyni zapewne już dzierga z tego co jej wysłałam :) Ja zaś zachęcona ubytkiem niepotrzebnych bibelotów chętnie oddam ich więcej. Jeśli ktoś reflektuje na półfabrykaty do tworzenia biżuterii, szklane koralki i inne nieużywane przeze mnie drobiazgi, to proszę o przesłanie na mail, zrzutu ekranu z liczbą 222 222 na moim blogowym liczniku. W przypadku kilku zgłoszeń, zdecyduje czas na zegarze nad licznikiem. Powodzenia!

Pozdrawiam wszystkich ciepło!


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Czym kleić? Subiektywny przegląd klejów używanych w hafcie koralikowym.

Długo zabierałam się za ten temat i przyznam szczerze, że zwłoka ta w żadnym razie nie wynikała z braku czasu, raczej z zawiłości tematu. Chemia nigdy nie była dla mnie magią, ale kleje to zagadnienie dla co najmniej czarnoksiężnika najwyższej rangi, a nie wróżki, w dodatku niebieskiej :) Jedno co z tych poszukiwań wynika to fakt, że kupując klej, nie wiemy, co tak naprawdę znajduje się w tubce. Owszem, opakowania są zaopatrzone w ostrzeżenia, instrukcje użycia i przechowywania, spis powierzchni, do jakich lepiszcze jest przeznaczone, nazwę producenta - musowo z pięknym logo i ewentualnie dane kontaktowe, ale nigdzie, absolutnie NIGDZIE nie ma informacji o składzie chemicznym i rozpuszczalniku, jakim można wyczyścić zabrudzoną tymże klejem powierzchnię, umyć użyty pędzelek lub rozcieńczyć sam klej. Daremny trud, trzeba nauczyć się identyfikować zawartość po kolorze i zapachu, bez zaciągania się, oczywiście.

Dla mnie, człowieka wybitnie dociekliwego, brak takiej informacji (nawet na stronach niektórych producentów) jest irytujący i karygodny! Zatem ten wpis, chociaż wnikliwy z pewnością nie wyczerpuje tematu. Nie pozostało mi nic innego jak ograniczyć mój wywód do właściwości klejących i przydatności poszczególnych produktów w hafcie koralikowym.



UWAGA !

Na każdym z wymienionych produktów znajdziecie informacje o środkach ostrożności, jakie należy przedsięwziąć w pracy z klejem, jakimkolwiek. Nie zaszkodzi jednak kilka słów przypomnienia.
Tak sobie pomyślałam, denerwując się brakiem danych o składzie na opakowaniach klejów, że nawet jeśli bym się zatruła, poparzyła czy posklejała, to lekarz nie będzie miał pojęcia, na co zeszłam. Notka w epitafium z pewnością by się nie kleiła :) zatem:
  • Zawsze pracujcie w dobrze wentylowanych pomieszczeniach, po pracy koniecznie je wywietrzcie. Jeśli klej nie ma zapachu, nie oznacza to, że nie wydziela trujących oparów.
  • Klejone elementy lub gotową pracę zawsze odkładajcie do wywietrzenia (najlepiej na zewnątrz), zanim zapakujecie ją do wysyłki czy założycie na siebie. Przez co najmniej 24 godziny wasza praca będzie wydzielać trujące opary.
  • Przenigdy nie palcie papierosów przy pracy z klejem ani świeczek, lampionów itp. nawet opary mogą się zająć ogniem a wy razem z nimi.
  • Tubki z klejem chrońcie przed dostępem dzieci, zwierząt i silnym nasłonecznieniem.
  • Po każdym użyciu kleju umyjcie ręce, chemikalia mogą dostać się do waszego organizmu przez skórę lub w roztargnieniu możecie przenieść je na dziecko, pupila czy pokarm.
  • Zwracajcie uwagę na to, czy podczas klejenia macie łatwy i szybki dostęp do łazienki, dbajcie o to, by zawsze mieć pod ręką ręcznik lub szmatkę (nie polecam wycierania kleju w chusteczkę higieniczną).
  • Utrzymujcie tubki z klejem w czystości, wówczas przedłużycie trwałość kleju i zapobiegniecie uszkodzeniom opakowania lub wyciekom. 

PO CO KLEJ?

W tym miejscu wypadałoby wspomnieć, po co w ogóle w hafcie koralikowym kleje? Wiem, że wielu z was ich nie stosuje, polegając jedynie na sile nici, ale ja z każdą kolejną pracą odkrywałam, że same nici nie wystarczą, by biżuteria była trwała i solidna. Zatem kleju używam do przytwierdzania kamieni i kaboszonów, mocowania baz i zapięć oraz łączenia elementów wykończeniowych takich jak skóra, filc, Alkantara itp. czyli tzw. plecków vel doopek.

EKSPERYMENT

Bardzo nie lubię czczej gadaniny, z której nic nie wynika, dlatego wszystkie kleje poddałam własnym testom wytrzymałościowym i na przydatność w mojej pracy. Korzystałam z nich wcześniej w swoich pracach, ale za każdym razem do czegoś innego więc trudno by było wyciągnąć z tego miarodajne wnioski. Tym razem podeszłam do sprawy metodycznie, każdy z klejów miał to samo zadanie:

  • połączyć filc z Alkantarą
  • przytwierdzić szklany kaboszon do filcu

Każda próbka otrzymała numer, odpowiadający konkretnemu klejowi zgodnie z listą poniżej. Na zdjęciu zabrakło kilku kaboszonów, ale bez obaw, w końcu się znalazły :) 
Po niecałej godzinie próbowałam przeszyć materiał moją igłą do haftu, tyle bowiem zwykle zabiera mi wykonanie ściegu murkowego na brzegach broszki oraz dokładnie tyle przeciętny klej potrzebuje, by w temperaturze pokojowej wstępnie związać. Po około 24 godzinach starałam się oderwać kaboszon i zedrzeć Alkantarę z filcu, taki bowiem czas (mniej więcej) jest potrzebny, by klej związał na tzw. mur beton.
Wyniki testów znajdują się poniżej pod opisem klejów.


1. WIKOL

Był to pierwszy klej, po jaki sięgnęłam, gdy chciałam podkleić broszkę sztuczną skórą. W szufladzie miałam popularny Magic, zwany klejem introligatorskim, a nie koniecznie chciało mi się iść na poszukiwania czegoś innego. Wówczas spełnił moje oczekiwania, ale jak wiadomo, te z czasem rosną.


Ten klej jest mieszaniną wodnej dyspersji żywicy poliwinylowej z wypełniaczem mineralnym i rozpuszczalnikiem organicznym, to informacja dla dociekliwych. Wynika z niej, że jest to klej, który można rozcieńczyć wodą i że jest stosunkowo bezpieczny dla zdrowia. Jeśli zdecydujecie się na niego, wybierajcie najgęstszy, najlepiej o konsystencji pasty (do zębów). Skleicie nim drewno, tkaniny, filc, skórę i papier. Tworzy elastyczną spoinę, która z czasem twardnieje, jest niemal bezbarwna, przez co nie ucierpi estetyka waszych prac, nawet jeśli coś się wyleje.
Koszt 45 gramowej tubki to około 2,50 zł.

MÓJ TEST:
Po godzinie klejone powierzchnie nadal były wilgotne, jednak nie przeszkadzało to w szyciu, igła wchodziła gładko.


Następnego dnia wytrwale mocowałam się ze szkiełkiem, ale ani drgnęło. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, nigdy wcześniej nie wklejałam kaboszonów w celu innym niż ich późniejsze oplecenie koszyczkiem z peyote, co nie wymaga dużej trwałości wiązania, a tu taka niespodzianka. Filc również trzymał się dobrze, ale przyznać muszę, że nie wkładałam dużej siły w jego destrukcję.

2. KLEJ DO DREWNA

To opcja mało popularna w hafcie koralikowym, sam specyfik też do znanych nie należy, chyba że jesteście stolarzami. Ja swój dostałam od brata, a ten od zaprzyjaźnionego meblarza. Tubki były formą próbek, ale pełnowymiarowy produkt też da się nabyć, problem w tym, że nie wiem, co w nich tak naprawdę jest.


Na moje oko to wikol, wygląda i zachowuje się jak on, jest biały, gęsty o podobnej lepkości, stosunkowo mało wyczuwalny, ale wiąże nieco mocniej niż Magic. Być może posiada inną domieszkę mineralną. To, co w nim lubię to małe, poręczne opakowanie, które wystarcza na kilka prac, więc zużywam go, zanim zacznie się starzeć. Jeśli kiedykolwiek wpadnie w wasze ręce, nie gardźcie :)
Cena: jeśli macie brata majsterkowicza to za darmo :)

MÓJ TEST:
Tkanina była sucha, chociaż klej pod kaboszonem nadal był biały, co oznacza, że nie wysechł. Igła wchodziła bez problemu.


24 godziny później spoina stała się przeźroczysta i na tyle mocna, że kaboszonu nie dało się ot tak oderwać. Alkantara i filc również skleiły się niemal na amen. Niestety nie mogę ręczyć, że wiązanie będzie równie skuteczne w przypadku innych materiałów, niemniej jednak żadna z moich prac klejonych wikolami nie poległa w boju, no ale też nie próbowałam żadnej zniszczyć.

3. BUTAPREN

Ten klej jak żaden inny kojarzy mi się z dzieciństwem, bynajmniej nie dlatego, że wprowadzał nas w błogi stan, ale w czasach wszechobecnego kryzysu był jedynym dostępnym klejem ogólnego zastosowania. Dziadek trzymał go w słoiku i przed użyciem dokładnie mieszał, bo klej ten jak żaden inny ma tendencję do rozwarstwiania się, o czym ładujący go w tubki producenci zdają się nie wiedzieć.


Ma lekko żółty kolor, który po wyschnięciu tworzy niemal bezbarwną elastyczną spoinę, oprócz butów i kapci skutecznie skleicie nim drewno, filc i szkło. Ogólnie wychodzę z założenia, że jeśli klej przydaje się szewcowi, będzie też dobry dla mojej biżuterii, w końcu czym więcej różni się ona od przeciętnego obuwia domowego, no dobra, jest ładniejsza :) ale to ta sama technologia.
Sporym minusem tego wyrobu jest ostry, drażniący i długo się utrzymujący zapach, który jednakowoż posiada swoich amatorów, ja do nich nie należę. Tubka uniemożliwia wymieszenie kleju, jeśli o tym zapomnicie, wyciśniecie wytrącony płyn i klej do wyrzucenia. Pamiętajcie o tym, że butapren powinien mieć gęstą, ale samopoziomującą się konsystencję, a po dotknięciu rozciągać się tworząc charakterystyczne dla tego typu klejów niteczki.
Niewątpliwym atutem jest cena - 3 złote.

MÓJ TEST:
Test się nie odbył :( Klej nie nadawał się do użytku, eksperyment z pewnością powtórzę, gdy zaopatrzę się w nową tubkę (chociaż w tej sytuacji wolę słoiczek). O wynikach nie omieszkam poinformować! Niemniej jednak kleiłam nim kiedyś broszki i żadna się nie rozpadła.


4. KLEJ UNIWERSALNY POLIMEROWY

Ten przynajmniej informuje, czym jest, niestety klejów polimerowych jest bez liku, więc nadal nie mam pojęcia, jaki to polimer. Niemniej jednak klej od firmy Dragon jest całkiem przyzwoity, a na stronie producenta można znaleźć wiele ciekawych informacji.


Jest bezbarwny, wodoodporny, ma wyczuwalny zapach "zmywaczowo"-octowy, choć acetonu nie zawiera, za to z pewnością ma w składzie etanol, mimo wszystko nie radzę go wdychać, pomimo iż sama woń do nieprzyjemnych nie należy [jest to jedyny klej z zestawienia (poza wikolem), na zapach którego nie reaguję bólem głowy]. Tworzy elastyczną spoinę, której nadmiar łatwo usunąć mechanicznie, ściągając jak folię lub maseczkę typu peel-off. Producent zaleca go między innymi do papieru, filcu, drewna, szkła, styropianu i sztucznej skóry. Sporym utrapieniem jest aluminiowa tubka bez aplikatora, kilkakrotnie klej uległ niekontrolowanej erupcji podczas otwierania. Tym sposobem wiele się zmarnowało. Plusem natomiast jest cena (3 - 6 zł za 50 ml), duża wydajność i łatwa dostępność, na przykład w marketach budowlanych.

MÓJ TEST:
Zarówno filc, jak i Alkantara po godzinie były całkowicie suche, ale klej nie zdążył związać, chociaż igła wchodziła gładko, to wychodziła oblepiona resztkami polimeru. Plusem jest to, że łatwo pozbyć się zabrudzeń, oraz że woń kleju szybko wywietrzała w tak krótkim czasie.


Dzień później próbowałam odkleić szkiełko, udało mi się, ale nie bez wysiłku, natomiast filc trzymał bardzo mocno. Jednym słowem, nie odważyłabym się przymocować tym klejem kaboszonu, którego później nie oplotłabym ściśle koralikami, ale nie zawahałabym się użyć go do wykończenia pracy. Tym bardziej że klej szybko traci "zapaszek".

5. HASULITH

Klej, o którym słyszałam tyle dobrego, że postanowiłam wreszcie go kupić. 


Klej jest bezbarwny o konsystencji kisielu, ma charakterystyczny zapach zmywacza do paznokci. Ponieważ wykonano go na bazie acetonu, jest wysoce łatwopalny i raczej nie nadaje się do klejenia gumy, miękkich plastików, w tym styropianu, bo zwyczajnie je rozpuści. Świetnie sprawdza się za to w sklejaniu skór, drewna, metalu i szkła. Tworzy mocną, elastyczną i bezbarwną spoinę.
Dużym plusem jest wygodna, podłużna końcówka, ułatwiająca precyzyjną aplikację.
Za 30 mililitrową tubkę zawierającą 27 gramów produktu, zapłaciłam 10 zł.

MÓJ TEST:
Powierzchnie są suche, a szycie nie sprawia żadnych trudności, niestety nadal czuć woń kleju.


Zapach utrzymywał się nawet kolejnego dnia, na szczęście klej wykazał się skutecznością w mocowaniu kaboszonu, nieco gorzej poradził sobie z łączeniem tkanin. Jednakże w miejscu, gdzie bardziej ściskałam próbkę, trzymał solidnie.

6. RAYHER SCHMUCK KLEBER

Informacji o nim jak na lekarstwo, nawet na stronie Rayhera, wstępne oględziny nie wyjaśniają, jaki to rodzaj substancji klejącej, zaś producent nie odpowiedział na mój mail z zapytaniem. Kupiłam go ze zwykłej ciekawości, bo niedawno pojawił się w popularnym sklepie z koralikami.


Jest przezroczysty, o wyraźnym zapachu acetonu (który zresztą zawiera), gęsty i mocno rozciągliwy. Posiada aplikator, jako zwieńczenie aluminiowej tubki, który ułatwia aplikację. Sprzedawca obiecuje, że " Nadaje się do łączenia kamieni jubilerskich oraz elementów z metalu, szkła, drewna, skóry, porcelany, a także niektórych tworzyw sztucznych. Świetny do wklejania do metalowych końcówek rzemieni oraz sznurów koralikowych".
Czyli w skrócie; wygląda jak Hasulith, pachnie (lub raczej śmierdzi) jak Hasulith i nawet ma identyczne opakowanie od tego samego producenta, śmiem twierdzić, że oba kleje są tym samym.
Za 27 gramów zapłaciłam niecałe 10 zł.

MÓJ TEST:
Wnioski i obserwacje identyczne jak w przypadku Hasulithu.


Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że klej zachował się identycznie jak Hasulith, czyli kaboszon nie do ruszenia (ale też nie szarpałam zaciekle), filc dawało się oderwać w niektórych miejscach. 

7. E 6000

Klej, po który chętnie sięgają beadingerki zza oceanu, pewnie dlatego tak mnie zaintrygował, a gdy pojawił się u nas, natychmiast go kupiłam. Producent twierdzi "bonds everything so you can create anything", u nas mówi się, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, akurat w tym wypadku bardzo się mylimy.


Nie będę się rozpisywać, co klei, bo ponoć wszystko. Jest przezroczysty i taki pozostaje po wyschnięciu, poza tym zachowuje ekstremalnie dużą elastyczność. Jest odporny na działanie kwasów i słonej wody oraz nie jest łatwopalny, bo nie zawiera acetonu. Tym razem udało mi się zidentyfikować skład, jest to związek tetrachloroetylenu, z pewnością niewiele to komukolwiek mówi. dlatego odsyłam do informacji od producenta - klik lub - klik. Zapach ma jednak podobny do klejów polimerowych, ale bardziej drażniący, utrzymuje się on dość długo. dlatego zalecam ostrożność. 
Moja tubka zawierała osobną końcówkę do precyzyjnej aplikacji, sporym minusem jest to, że nie można jej później niczym zamknąć. Wybrałam najmniejszą wersję kleju - 9 ml i zapłaciłam za nią ponad 8 zł.

MÓJ TEST:
Klej przebił przez Alkantarę, co być może jest wynikiem zacisku, którego zapomniałam usunąć (nauczka na przyszłość), poza tym związał błyskawicznie. Igła wchodzi gładko nawet w miejscach szczodrze potraktowanych klejem. Zapach niestety utrzymuje się nawet po kilku godzinach.


Dobę później zabrałam się do niszczenia, kaboszon nie stawiał żadnych oporów, filc trzymał się dzielnie i nie udało mi się odkleić go całkowicie. E 6000 świetnie trzyma sznury koralikowe w końcówkach, zawodowo przymocował rączkę do kuferka, a nawet radzi sobie z kaboszonem na skórze, pokonała go mechata materia filcu. Nie skreślam tego kleju, a test dostarczył mi cennej wiedzy, tego typu kleje po prostu potrzebują podobnych powierzchni styku, by spełnić swoje zadanie.

8. BOSTIK GLU &FIX ALL PURPOSE

Ten klej cieszy się ogromną popularnością wśród sutaszystek, a że akurat była megapromocja, kupiłam go i ja. W hafcie koralikowym też jest sporo kaboszonów do mocowania :) 


Rekomendowany jest do tych samych zadań co Hasulith i do identycznych odradzany, zatem ostrożnie z plastikami, styropianem i sztucznym jedwabiem, bo zawiera aceton.
Klej ma dość płynną konsystencję, co sprawia, że łatwo stracić nad nim kontrolę aplikując za dużo produktu, na szczęście posiada precyzyjną końcówkę, która pomaga rozprowadzić go po powierzchni. Minusem jest zapach, bardzo drażniący i ostry, klej szybko schnie, a co za tym idzie, intensywnie paruje, roztaczając nieprzyjemną chmurkę oparów szczypiących w oczy. Zalecam wzmożoną ostrożność. 
Za tubkę o pojemności 20 ml zapłacicie około 8 zł. 

MÓJ TEST:
Podobnie jak w przypadku E 6000 nie usunęłam zacisku i klej przebił przez tkaninę, zaciski znajdowały się też na innych próbkach, zatem cecha ta jest właściwa jedynie dla tych dwóch substancji. Klej związał szybko i nie utrudnił igle przejścia przez powierzchnie.


Następnego dnia nadszedł moment ostatecznej próby i niestety obnażył on słabość kleju. Kaboszon odszedł błyskawicznie, trochę więcej siły wymagało rozdzielenie tkanin, nie sądzę, by samodzielnie mogły się rozkleić jednak wielkiej siły, to nie wymaga. Szkoda.

9. DWUSKŁADNIKOWY KLEJ EPOKSYDOWY

Ten klej znalazł się w moim przeglądzie tylko z jednego powodu, w szczególnych sytuacjach używam go w pracach wykonanych haftem koralikowym, czyli gdy chcę mieć 100% pewność, że z biżuterii nie wypadnie kaboszon. Dużo więcej zastosowań znajdzie w beadingu, jest też niezastąpiony we wklejaniu końcówek do sznurów koralikowo szydełkowych. 


Spotkacie go w dwóch wersjach, szybkoschnącej - do 10 minut i długowiążącej - po 24 godzinach. Ja wybieram drugą opcję, bo nie lubię pośpiechu. Zestaw zawiera dwie tubki, ich zawartość (potrzebną ilość) w równych proporcjach należy wymieszać np. w zakrętce po napoju lub załączonym pojemniku. Tak powstała żywica nadaje się do nałożenia na klejone powierzchnie, zwykle po wyschnięciu robi się przezroczysta i nieelastyczna, niestety ma bardzo drażniący i nieprzyjemny zapach, najlepiej kleić nim poza domem. Ze względu na sztywność spoiny zdecydowanie nie nadaje się do podklejania tyłów prac w hafcie koralikowym np. broszek, dlatego nie poddałam go testowi, ale idealnie mocuje zapięcia tychże, kaboszony, kamienie i inne narażone na przeciążenia elementy biżuterii.
Cena uzależniona jest od producenta i wielkości opakowania, szukajcie jednak niedużych tubek, jeśli nie macie zamiaru wiele nim kleić.


Podsumowanie

Warto mieć w swoim warsztacie minimum dwa kleje, jeden z przeznaczeniem do wklejania  "na sztywno" kaboszonów, sztyftów i zapięć oraz drugi, odpowiedni do łączenia z sobą koralikowego przodu i tekstylnego tyłu pracy. Ważne by drugi z tych klejów tworzył elastyczną spoinę, która nie utrudni waszej biżuterii ruchu, co jest niezbędne np. w dopasowujących się do ciała bransoletach i koliach.
Jeśli nie jesteście pewni czy klej nie uszkodzi waszych prac, zróbcie wcześniej test na klejonej powierzchni. Klej bez acetonu będzie bezpieczniejszy dla miękkich, syntetycznych elementów takich jak sztuczny jedwab, żyłka, guma, styropian czy niektóre plastiki, jeśli często ich używacie, zaopatrzcie się w taki właśnie specyfik.
Zawsze przestrzegajcie zasad BHP, pracując z jakimikolwiek substancjami chemicznymi.
Czytajcie informacje na opakowaniach klejów i nigdy nie używajcie ich niezgodnie z przeznaczeniem oraz po dacie przydatności do użycia.


Moja Rada:

  1. Gładkie powierzchnie zawsze odtłuszczajcie przed klejeniem, w przeciwnym razie spoiwo nie będzie trwałe.
  2. Klej lepiej zwiąże, jeśli klejone powierzchnie mocno do siebie dociśniecie, ułatwicie to sobie, stosując klamerki do bielizny. Nie trzymajcie ich jednak dłużej niż kilka minut.
  3. Klej nanoście punktowo i rozprowadzajcie szpatułką albo zapałką, wykałaczką, pędzelkiem lub tekturowym paseczkiem. Unikniecie w ten sposób zabrudzenia tubki i ułatwicie sobie dotarcie w niedostępne zakamarki klejonych powierzchni.
  4. Podklejając pracę materiałem wykończeniowym, starajcie się omijać krawędzie, jeśli zamierzacie dodatkowo obszyć robótkę koralikami, możecie ubrudzić igłę lub jeżeli klej utworzy twardą spoinę uniemożliwić jej wbicie.

***

Jestem pewna, że w sklepach dla koralikujących znaleźć można dużo więcej klejów nadających się do haftu koralikowego, dlatego rozglądajcie się uważnie. Jako że wydałam nie mało na produkty do testów, to podarowałam sobie dalsze zakupy.
Podzielcie się w komentarzu swoimi ulubieńcami, spostrzeżeniami i uwagami, jeśli macie pytania chętnie na nie odpowiem. Zapraszam do dyskusji.


Oświadczenie

Wpis nie jest sponsorowany, nie miałam zamiaru reklamować ani tym bardziej dyskredytować żadnego produktu. Jest to przegląd subiektywny, oparty o moje osobiste doświadczenia z najbardziej popularnymi klejami dedykowanymi do biżuterii, czyli tymi, których sama używam, tworząc prace w technice haftu koralikowego. Przegląd nie uwzględnia klejów, moim zdaniem, w tej technice nieprzydatnych.

Nie zgadzam się na rozpowszechnianie tego artykułu bez podania autora i linku do lokalizacji na moim blogu.




poniedziałek, 5 stycznia 2015

Magma, broszka

Chwilę mi zajęło wymyślenie co zaprezentować w pierwszym wpisie tego roku. Nie specjalnie zaprzątam sobie głowę podsumowaniami i postanowieniami, ale wierzę, że to jak coś zaczynamy ma wpływ na dalszy bieg zdarzeń. Jak zapewne każdy, życzę sobie by 2015 był owocny i pozytywny, dlatego wchodzę w niego z broszką. Bardzo prostą, wręcz ascetyczną jak na mnie i minimalistyczną. Na początku nie byłam nią zachwycona, bo kaboszon nie jest foremny i wszystko wyszło ciut przesunięte, ale im dłużej jej się przyglądałam tym bardziej nabierałam przekonania, że ta praca ma w sobie coś hipnotyzującego. Nie mówię tu tylko o ślicznym rysunku pod ręcznie robionym szkłem, który w zależności od ustawienia zdaje się płynąć, ale o ukrytym przekazie. Życie bardzo często daje nam do ręki coś czego się nie spodziewaliśmy i niekoniecznie napawa nas to radością, ale podjęte decyzje i nowa perspektywa sprawiają, że wychodzimy na prostą. No dobra, zrobiło się filozoficznie, a to przecież tylko broszka :)


Kaboszon to praca Apandany, fused dichroic glass, z efektem płynącej lawy, albo płonącego ogniska lub jądra ziemi :)


Aby go właściwie wyeksponować, wybrałam czerń, każdy inny kolor robiłby mu "krzywdę" :)


By przełamać monotonię, dodałam trochę fasetowanych Fire Polish w macie i z połyskiem, pikotki zaś zrobiłam na kolorowo, a dokładnie Metallic Iris Olivine. Jest też drugi rządek pikotków w czerni, w miejscu gdzie broszka traciła swój kształt, optycznie dodają jej kilku brakujących milimetrów.


Tył podszyłam czarną skórą naturalną, najprawdopodobniej kozią, która jest niewiarygodnie mięciutka i przyjemna w dotyku.


Broszka ma około 5 cm szerokości i 4,6 wysokości, jej gabaryty sprawiają, że świetnie wygląda na szalikach lub zawieszona na rzemyczku jako wisiorek.

na kocu, który ma fajny kolor :)

Taką właśnie gorącą i nieprzewidywalną broszką wchodzę w nowe, które może być ekscytujące albo przerażające, ale z takim talizmanem wszystko się uda, czego i Wam życzę!

A na za około tydzień  przygotujcie sobie wygodne siedzisko, kubek kawy lub aromatycznej herbatki oraz obowiązkowo ciasteczko, ewentualnie wiadro popcornu, bo będzie dużo czytania. Nadchodzi kolejny poradnik haftującej koralikami, tym razem... albo niech to będzie niespodzianka :)
A wszystkie poprzednie części znajdziecie w zakładce z tutorialami (klik) lub wybierając etykietę porady (klik).

Pozdrawiam gorąco!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...