Pierwszy wpis na moim blogu poczyniłam 23 czerwca 2012 roku, czyli 3 lata temu, jednak z zamiarem założenia bloga nosiłam się dużo, dużo wcześniej. Data rozpoczęcia blogowania nie oznacza też, że równo z nią zajęłam się rękodziełem, bo ono jako takie, towarzyszyło mi od zawsze. W wieku 7 lat, na przykład, pocięłam spodenki rodzicielki, a potem uszyłam z nich ubranko dla lalki, dodam tylko, że to były ulubione i wciąż noszone przez nią szorty, więc nie obyło się bez bury. Jeszcze wcześniej, obcięłam włosy rocznego wówczas brata, zaznaczam, że niezwykle fantazyjnie i tylko z przodu, bo się obudził i zaczął wrzeszczeć ;) Gdy miałam jakieś 2 lata, albo i mniej, narysowałam na kartce balonik, a przez pół pokoju sznureczek do niego, kredką świecową, wybitnie źle zmywalną z podłogi ;)
Takich historyjek mam mnóstwo, chcę tylko przez to powiedzieć, że potrzeba twórczego wyrażania siebie towarzyszy mi od zawsze, podobnie jak chęć dzielenia się tym z innymi. Rzecz jasna, dziecięce wybryki, jak ten fryzjerski epizod, krawieckie zapędy i malarski performance, natychmiast były zgłaszane najbliższej rodzinie, z nadzieją na oklaski ;) I faktycznie dłonie czasem szły w ruch :P
Pokazując swoje twory na blogu nie oczekuję uznania, chociaż zwykle je dostaję, bo każda rzeczowa opinia jest ważna, dlatego tak lubię blogowanie. Z tego powodu i kolejnej rocznicy, chcę się podzielić częścią siebie. Mam na myśli zrobioną przeze mnie biżuterię, a nie części ciała, żeby było jasne :P
Zasady rocznicowego candy, są bardzo proste, tak proste, że nawet nie ma banerka i potrzeby udostępniania czegokolwiek, będzie mi jednak miło jeśli uczestnicy będą obserwatorami tego bloga.
- Zgłaszanie chęci wzięcia udziału w zabawie następuje przez zostawienie komentarza pod tym postem.
- Treść komentarza jest jednocześnie odpowiedzią na zadane pytanie (patrz pkt. 9).
- Zabawa trwa od momentu publikacji tego posta przez 3 tygodnie, czyli do 13 lipca, po tym czasie wyłączę możliwość dodawania komentarzy.
- Udział może wziąć każdy, Anonimów proszę jednak o zostawienie informacji umożliwiającej identyfikację, najlepiej adres mailowy.
- Zwycięzcę, lub zwycięzców ogłoszę najpóźniej tydzień po zakończeniu zabawy.
- Nagrodę (patrz pkt. 8) wysyłam na mój koszt na terenie Polski, w terminie dogodnym dla zwycięzcy (wiadomo, ktoś może być na urlopie).
- Zwycięzca nie zostanie wyłoniony w drodze losowania, gdyż jest to niezgodne z polskim prawem (taki mamy klimat), wyłonię go sama wybierając najfajniejszą odpowiedź, czyli zupełnie subiektywnie, chyba że zadanie mnie przerośnie, to pomoże mi mąż ;)
- Nagrodą jest wybrana przez zwycięzcę biżuteria (sztuk jeden, lub para w przypadku kolczyków), spośród widocznych na zdjęciu, lub w szczególnych przypadkach inna, zrobiona przeze mnie według wskazówek laureata.
- Pytanie konkursowe brzmi: Jakie są Twoje najwcześniejsze wspomnienia związane z rękodziełem?
Poszczególne ozdóbki ze zdjęcia można znaleźć na blogu i zapoznać z ich szczegółami, dla ułatwienia polecam skorzystać z Galerii Prac, gdzie przy każdym zdjęciu pracy jest link do posta.
Miłej zabawy!
Jednym z najwcześniejszych, a na pewno najsilniejszym wspomnieniem jest rękodzieło samoobronne ;).
OdpowiedzUsuńPodstawówka. Przede mną wizyta u dentysty, napawająca mnie lękiem bezbrzeżnym. Ba, paniką! Chcąc przetrwac, uszyłam sobie (ręcznie oczywiście i koślawo, nie ukrywajmy) maleńka laleczkę z kawałka prześcieradła. Plan był prosty: zamiast myśleć o straszliwej maszynerii, będę obmyślać dla niej ubranka. I jakoś pójdzie.
Laleczka niestety pozostała naga. Siedząc w fotelu, ściskałam ją kurczowo w dłoni i powtarzałam jak mantrę "... i koronę! I koronę!! I koronę!!!".
Czy doczekała się czegokolwiek - nie pamiętam ;)
"Rękodzieło samoobronne", nazwa genialna :) Ale sam pomysł fantastyczny, na grupach terapeutycznych, nie tylko w pracy z dziećmi, często sięga się po przeróżne formy arteterapii, czyli z rękodziełem w roli głównej. Ale to żadna nowość, bo już w prehistorii dawni ludzie robili talizmany do obrony przed tym na co nie mieli wpływu. Pewnie podświadomie sięgnęłaś do zapisanej w naszych genach wiedzy. Jedno jest pewne, pomogło więc działa ;)
UsuńMoim najwcześniejszym wspomnieniem jest to jak mama dała mi len na którym narysowane były kwiaty, mulinę, igłę i uczyła mnie wyszywać serwetki. Myślę, że zaszczepiła tym we mnie pasję do rękodzieła
OdpowiedzUsuńFajne wspomnienie, moja wyhaftowała za mnie pracę na technikę (którą mam do dziś), ale nie mam co się chwalić, poza tym, że miałam zdolną mamę ;)
UsuńZ miłą chęcią się zapisuję,piękne rzeczy przygotowałaś.
OdpowiedzUsuńGratulacje z okazji rocznicy!!!Pozdrawiam!!!
Rękodziełem zaraziła mnie moja mamuśka,starsza siostra.Robiły piękne cuda na drutach i szydełku.Więc jako nastolatka spróbowałam dziargać na szydełku i spodobało mi się to.Szydełkowałam jakieś kocyki,ubranka dla lalek,a jakieś dwa lata temu odkryłam na jakimś blogu koralikowo-szydełkowe bransoletki.Postanowiłam spróbować.No i zaczęła się.....moja przygoda z koralikami.
Ach te mamy :) Moja też dziergała i szyła, i tworzyła milion innych rzeczy, jednak głównie z potrzeby nie z zamiłowania, ale to wystarczyło żeby mnie "zarazić" :)
UsuńNie wiem, które z moich wspomnień jest najwcześniejsze, bo przypadają mniej więcej na ten sam okres czasu, a oba są ciekawe :-)
OdpowiedzUsuń1. Mama wyszła dosłownie na 5 minut do sąsiadki i zostawiła mnie (ok. 4 lat) i brata (2 l.) samych. W tym czasie zdołałam przyoblec nas oboje w barwy wojenne, czyli farbkami wodnymi pomalowałam każdy dostępny centymetr kwadratowy naszej skóry. A były to barwy wojenne służące raczej kamuflażowi w stadzie egzotycznych papug :-) Ku mojej radości (a mamy wręcz przeciwnie) farba nie chciała się zmyć przez kilka dni, więc staliśmy się z braciszkiem atrakcjami osiedla.
2. Opowieść spod znaku "project runway" - Mama suszyła na kaloryferze rajstopy - cały szereg, las pończoch! A jako że wcześniej podsłuchałam, że mamusi potrzebne są skarpetki i chce sobie kupić, postanowiłam pomóc jej oszczędzić pieniążki i w prezencie... poucinałam z tychże pończoch stopki!! Wszystkie, jak w rzędzie wisiały, padły ofiarą nożycorękiej Agusi ;-) Mama się średnio ucieszyła z mojej inicjatywy krawieckiej...
W ogóle wiele moich artystycznych inicjatyw przybierało katastrofalny finał, a w mieszkaniu nadal można znaleźć ślady niektórych z nich :-D Ale to już w późniejszych latach, te dwa wydarzenia są najwcześniejsze. Mam nadzieję, że mogą być tu zaprezentowane w duecie, bo dzieli je tylko kilka miesięcy ;-)
Haha, dzieci potrafią być niesamowicie kreatywne, czasem na taką sztukę nachodzi człowieka chęć mordu, ale najlepiej przełknąć złość bo wtedy właśnie rozwija się mały twórca i nieodpowiednim podejściem można w nim zabić pasję. Ja pamiętam, że najbardziej "kreatywny" był mój brat, niestety najbardziej w psuciu, ja lubiłam udoskonalać, sama próbować tego co robią dorośli i ich wyręczać, wiadomo, kończyło się katastrofą :)
UsuńDzięki za te historie, obie są godne miana młodego rękodzielnika, jakby na to nie patrzeć :)
Gratuluję Kochana! Od wczesnego dzieciństwa zapowiadałaś się na artystkę.
OdpowiedzUsuńJa pocięłam rodzicom banknot 500 zł bo chciałam żeby byli bogaci!!!!!
Staję w kolejce, bo Twoje cudeńka są właśnie cudeńkami! I życzę Ci wielu wspaniałych pomysłów, a w życiu wiele szczęścia!
Dziękuję Basiu, z opowieści rodziny wiem, że lubiłam rysować wiec coś w tym jest.
UsuńA to Ci numer z tym banknotem, w sumie całkiem sprytne rozumowanie jak na małego brzdąca, podejrzewam jednak, że rodzice nie podzielali tej filozofii ;))
To mój śp. kochany Tato rysował ze mną obrazki i dzięki niemu pokochałam malarstwo. Do dziś pamiętam pięknego indyka narysowanego przez Tatę...
OdpowiedzUsuńNiesamowite jaki wpływ na rozwój artystycznych zamiłowań dzieci mają ich rodzice!
UsuńAleż wspaniałości do zagarnięcia! ;)) Piszę się na to wyzwanie!
OdpowiedzUsuńMoje najwcześniejsze wspomnienie związane z rękodziełem - hmmm... to było tak dawno ;) W Gdańsku odbywa się w lecie impreza pt. "Jarmark Dominikański". To wyjątkowy jarmark, choć z roku na rok staje się ...nieco inny. Za czasów mojego dzieciństwa, traktowałam tą imprezę niemal jak SHOW na żywo. Zjeżdżali się bowiem na nią nie tylko kupcy i kuglarze, ale również prawdziwi rzemieślnicy, którzy na żywo prezentowali swój kunszt (..dziś czuję smutek, bo już coraz miej takich).
Można było zobaczyć jak na żywo tworzy się świece z pięknymi, kolorowymi maziajami, jak robi się ręcznie słodycze z masy cukrowej. Pewnie w dzisiejszych czasach Sanepid nie zezwoliłby na takie cuda :)))
Na Jarmarku można też było zobaczyć jak pracują tkaczki na swych ogromnych krosnach - i to wspomnienie jest mi z pewnością najbliższe. Owe Panie, w moich dziecięcych oczach, wyglądały niczym nimfy grające na harfach, zgrabnie przekładając nici pod osnową. Tworzyły pejzaże tak piękne, że mogłam stać w bezruchu godzinami podziwiając ich prace (...a uściślając byłam dość energicznym dzieckiem). Jednak nie tyle same tkaniny przykuwały moją uwagę, ile sam spektakl ich tworzenia. Coś pięknego :))
Do dziś prześladuje mnie to wspomnienie i ta feria barw z nim związana.
Dziękuję Ci za ten konkurs, bo dzięki niemu mogłam znowu powrócić myślami do tych niezwykłych magicznych czasów :)
Wiele lat temu byłam w Gdańsku, co prawda poza sezonem jarmarkowym, ale i tak zadziwił mnie ogrom atrakcji, na przykład pierwszy raz w życiu widziałam tam jak się robi lizaki (ale to w zamkniętym lokalu i ponad wszelką wątpliwość za pozwoleniem sanepidu). Ale jako dziecko też lubiłam przyglądać się wszelkiemu "making of" i oczywiście od razu chciałam sama próbować w domu, a przecież nie zawsze się dało. Pomimo iż jako dzieci obróciliśmy w niwecz połowę dobytku, to nasza mama zawsze powtarzała, że lepsze ciekawe świata dziecko, które lubi się uczyć nowych rzeczy niż niekumaty matoł ;) Co akurat tyczyło się naszego kuzynostwa, ale i to zwykle jako riposta na wtrącanie się ciotki w kwestie wychowawcze ;) Bo mojemu kuzynostwu niewiele było wolno bo by się pobrudziło ;) jakże jestem wdzięczna rodzicielce, że my mogliśmy wyżywać się twórczo :))
UsuńJa jak większość też miałam ciągoty do ręcznych robótek już od wczesnego dzieciństwa :) Wyrzucanie kartoników po lekach czy rolek po papierze toaletowym uchodziło niemal za zbrodnię, bo wtedy moje biedne Barbie zostałyby bez mebelków i innych akcesoriów ;P Rysowanie, malowanie, wycinanie i klejenie było na porządku dziennym, jednak w dziedzinie krawiectwa niestety nigdy nie byłam specjalnie utalentowana (do tej pory- jak twierdzi moja mama- szydełko trzymam jak widły...). Tylko ja tak bardzo chciałam szyć! Zaczynałam od sukienek dla Barbie z prostego kawałka materiału złożonego na pół, z dziurą na głowę na środku, przewiązanego w pasie :) Aż w końcu dostałam szablon do haftu krzyżykowego. Jaka ja byłam szczęśliwa kiedy udało mi się wyszyć cały obrazek, nawet całkiem nieźle :) Tylko mamie nie było tak do śmiechu, kiedy okazało się, że wszystko przyszyłam sobie do sukienki... :)
OdpowiedzUsuńZnam to, u mnie babcia, ciocie i pół okolicy odkładało ruloniki po papierze i pudełka od zapałek, bo zawsze miałam jakieś szalone projekty, a najfajniejszy był pudełkowy pociąg. Zabawy na pół wakacji, w skład której wchodziło też zbieranie materiałów i robienie pojazdu :)
UsuńAle szycie ubranek do lalek to osobna historia, zwłaszcza zdobywanie materiałów ;))
Szkoła podstawowa i dzierganie szalika :) To moje najwcześniejsze spotkanie z rękodziełem :)
OdpowiedzUsuńKto tego nie przerabiał ;)) znam takich, którym ten odgórny nakaz skutecznie obrzydził dzierganie :)
UsuńI tu cię pewnie zadziwię Joasiu, bo z dzieciństwa najbardziej pamiętam to, że nie cierpiałam maszyny do szycia :)
OdpowiedzUsuńA właściwie nie mogłam znieść jej widoku, bo w naszym niewielkim mieszkaniu została upchnięta wbrew moim głośnym protestom do mojego maleńkiego pokoju. A maszyna była nie byle jaka - przedwojenny Singer mojej babci.Nienawidziłam go przez ładnych kilka lat i wszczynałam dzikie awantury, żeby się go pozbyć!
Los spłatał mi jednak figla,albo może raczej Singer miał jakieś cudowne właściwości, bo dzisiaj nie wyobrażam sobie dnia bez szycia. A maszyna babci ma zaszczytne miejsce w moim domu. I nie jest to pokój mojej córki ;)
I tu mnie zaskoczyłaś, myślałam, że Ty wręcz urodziłaś się z igłą w ręku ;)
UsuńZ tymi maszynami w pokojach dzieci to chyba był jakiś ogólnopolski trend, u mnie też stał wielki szafkowy Łucznik, niestety nigdy się z nim nie polubiliśmy. Niemniej jednak od dawna chodzi mi po głowie kupno maszyny do szycia, jakiejś bardziej współczesnej na swoje skromne potrzeby.
moje najwcześniejsze "wspomnienie" pochodzi z okresu prenatalnego :P mama, nosząc mnie w brzuchu, wyhaftowała przepiękną serwetę z ażurami richelieu na rogach. będąc córką takiej matki i wnuczką babci o całkiem zbieżnych zainteresowaniach, nie miałam chyba innej opcji, jak sama też się zająć rękodziełem ;) już od najmłodszych lat miewałam więc w rękach druty, szydełka, kordonki... i nawet sobie żadnego oka nie wydłubałam ;) a pierwsze moje konkretne "dzieło", to okrągła serwetka, którą wyszydełkowałam pod okiem babci, mając 6 lat. później się uwsteczniłam i szydełkowałam kilometrowe łańcuszki, nie mam pojęcia w jakim celu :D
OdpowiedzUsuńNie no, po prostu skasowałaś wszystkich ;))) okresu prenatalnego nie pobije nikt, dobrze jednak, że kryterium nie jest staż jako rękodzielnik ;)
UsuńW moim przypadku igły i inne ostre narzędzia były zakazane w tym wieku, ale i tak ukradkiem coś tam szyłam. No i niestety mnie nie miał kto uczyć, ogarnęłam temat podpatrując innych i czytając książki, bo moja mama chociaż niemal wszystko robiła sama, robiła z konieczności i raczej nie był to dla niej sposób na spędzenie wolnego czasu.
Haha, łańcuszki też robiłam, ja myślę, że to chyba chodziło o sprawdzenie jak długi łańcuszek uda się zrobić :)
Malowanie i rysowanie bardzo mnie wciągało i w wieku 4 lat domalowałam w legitymacji mojemu tacie wąsy , brodę i okulary. A że jakoś za mało było miejsca na coś więcej to szminką pomalowałam siostrę i podłogę, szminka była bardzo czerwona i utleniająca się więc zmycie nie było proste. Parkiet był czerwony i nie dał się zmyć a z siostry zeszło dopiero po tygodniu. Szydełkowanie ,druty i haftowanie zaczęłam jak miałam 7 lat.Pozdrawiam i gratuluję rocznicy.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko uważam, że to było bardzo twórcze, fakt, że dzieci miewają szalone pomysły, ale to super, ze je mają. Oczywiście pod warunkiem, że nie ma ofiar ;)
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńNie będę zbyt oryginalny jak powiem, że od najmłodszych lat uwielbiałem malować i rysować głównie po podłodze ku znikomej uciesze rodziców. W połowie podstawówki udało mi się wykonać pierwsze gobelinki i małe obrazki krzyżykiem na drone kiermasze w szkole.
Pozdrawiam i gratuluję rocznicy
A mnie się przypomniało, że dziecięciem będąc upaćkałam kredkami ścianę, a mama wyraziła niezadowolenie pytając dlaczego nie bazgram po podłodze, przynajmniej możnaby to przykryć chodniczkiem ;) No cóż, co mama to obyczaj :P
UsuńPrzede wszystkim gratuluję pięknej rocznicy! (ja na razie mam dopiero połowę Twojego stażu). Chętnie ustawię się w kolejce do tych cudowności:) Powiem Ci, że zadałaś nam trudny temat. Kiedy sięgam wstecz, do dzieciństwa, to trudno mi znaleźć wspomnienia bez rękodzieła w tle (choć wtedy mówiło się na to robótki ręczne i to określenie jest mi bliższe), u mnie w domu było na porządku dziennym, wszyscy coś tam dłubali, ale które z nich było najwcześniejsze? Nie mam pewności, czy to wspomnienie jest najstarsze, ale na pewno najsilniejsze. Moja Babcia miała maszynę do szycia, starą, żeliwną na nożny pedał. Mam ją nadal przed oczami choć już tyle lat minęło. To była moja ulubiona zabawka. Najpierw tylko "pedałowałam", ale kiedy trochę podrosłam i (stojąc na podłodze) zaczęłam sięgać oczami na stolik maszyny to oczywiście coś pod igłę już wkładałam i "szyłam" - na stojąco pedałując - nie mam pojęcia jak ja to robiłam, dzisiaj wydaje mi się to niemożliwe. Ile mogłam mieć wtedy lat? Hmm... jak tak patrzę na mojego Singera (to nie ta sama maszyna, ale podobna), to jakieś 90-95 cm wzrostu czyli 3 lata? Trudno uwierzyć, ale chyba tak. Kiedy kilka lat później Babcia pozbyła się tej maszyny na rzecz elektrycznego Łucznika - długo nie mogłam jej tego wybaczyć (tym bardziej, że początkowo miałam zakaz szycia na nim, żebym sobie palca czasem nie przeszyła, co zresztą zdarzyło mi się kilkakrotnie jakieś 15-20 lat później). A maszyna stała w kuchni, nie w dziecinnym pokoju ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Temat nie taki trudny, tylko trzeba trochę odkurzyć wspomnienia ;)) a jak się okazuje, każdy jakieś ma, i wszystkie podobne. Chyba wszyscy byliśmy bardzo kreatywnymi dziećmi :))
UsuńFajnie mieć taką babcię jak Twoja, moja nie było w tym temacie zbyt utalentowana, ale lubiła oprawiać ogródek, co też jest talentem. Ja w ogóle nie mam ręki do kwiatów i innych roślin:( Ale Łucznika miała moja mama i pamiętam, że nie raz, ani nie dwa, a chyba z 10 przeszyła sobie nim palec, chyba właśnie to mnie zraziło do maszyny, do dziś nie umiem żadnej obsługiwać, wolę szyć ręcznie.
Ja tylko wpadam pogratulować rocznicy i życzyć jeszcze wielu kolejnych :)
OdpowiedzUsuńZ candy akurat zrezygnuję, w końcu jestem już posiadaczką Twoich biżutków (cały czas się dobrze sprawują:)), więc już nie będę się pchać... ale jak tak patrzę na to zdjęcie, to robię to z ciężkim sercem :)))
Powodzenia dla wszystkich ;)
Dziękuję bardzo i niesamowicie się cieszę, że moja biżuteria wciąż dzielnie służy. Prawdę mówiąc czasami się zastanawiam, jakie są losy moich tworów, chociaż zwykle wynika to z wrodzonego braku pewności siebie. Czy wszystko działa jak należy itp.
Usuńps, jakbyś się rozmyśliła, to możesz podzielić się swoimi wspomnieniami z początków z rękodziełem, albo jakimś zdarzeniem, które rozpaliło w Tobie pasję tworzenia.
3 lata to dużo! Wiadomo, że człowiek zaczyna się rozwijać jeszcze w życiu pozablogowym, ale tutaj masz udokumentowany progres, sukces i uznanie tłumów. :)
OdpowiedzUsuńCzytam cudze historie, czytam Twoją i muszę przyznać, że bardzo ciekawe te pierwsze zderzenia ze światem rękodzieła :)
Ja nie mogę powiedzieć, kiedy dokładnie nastąpił pierwszy kontakt. Chyba, że liczą się ryzykowne zabawy z wkładaniem drutów dziergatorskich do gniazdek z prądem. Poraziło mnie. Działo się to mniej więcej w połowie drogi między "Kontaktem" Carla Sagana, a ekranizacją z Jodie Foster. Później odkryłam glinę, która wspaniałomyślnie nie przewodziła prądu, co sprawiało, że była tworzywem o wiele bezpieczniejszym. Brodząc w kałużach wydłubywałam materię, żeby następnie formować ją w twory niesamowite, których głębi i sensu nie rozgryzłby nawet myśliciel Augiste'a Rodina. Rękodzieło porzuciłam później dla dramaturgii (bo moja młodsza siostra była już na tyle duża, że mogła grać w moim teatrze), ale kiedy dostałam pierwszą w życiu prawdziwą lalkę Barbie, stwierdziłam, że czas zdetronizować Gianniego Versace. Projektant zmarł niespodziewanie w roku 1997, co zbiegło się z porzuceniem przeze mnie ścieżek mody. Nie miałam już z kim rywalizować, Donatella to nie to samo. Zaczęłam odnosić sukcesy w innych, nie rękodzielniczych, więc nudnych dziedzinach. Ale wróciłam z próżni jeszcze przed 20 rokiem życia. Czym skorupka za młodu nasiąknie... Nawet, jeśli to tylko woda z kałuży.
Gdy patrzę na inne blogi, przeważnie zagraniczne, to czuję, że te 3 lata to zaledwie stawianie pierwszych kroków. Dziewczyny blogują 10 -12 lat!
UsuńChyba takie historie nie mogą być nie ciekawe, chociaż bardzo frapujący jest fakt, że wszystkie mają coś wspólnego z aktami dziecięcego wandalizmu ;)
No, ale moje nie były aż takie "wstrząsające", prądu boję się do dziś, chociaż nie wkładałam nic do kontaktów, prędzej do nosa ;)
Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńMoim pierwszym spotkaniem z rękodziełem było pokolorowanie babcinej ceraty zestawem kolorowych pisaków. W wyniku mojego nagłego zainteresowania sztuką moja babcia zyskała 2 metry kwadratowe pierwszorzędnego obrusu w koguciki, Oczywiście tego nie doceniła i dostała,m szlaban na koguty ( a szkoda, bo teraz byłby bardzo na czasie). Ale jako prawdziwy artysta wiedziałam, że będę niezrozumiana i po tygodniu na ścianie pojawiły się dla odmiany kurki.
Pozdrawiam
Eh, babcia ewidentnie nie znała się na sztuce, poza tym jak można nie chcieć obrusu w koguciki i ściany w kurki do kompletu ;)
UsuńSzcześcia do candy nie mam ale próbuje bo szkoda by było nie zostać szczęśliwcem takich cudności :) Jak czytam że to 3 lata to wierzyc się nie chce że to tak szybko mineło nie nie,że to tylko trzy a tu takie cuda sie tworzą :) ale jak piszesz zaczeło sie dawno dawno temu... U mnie jak wspominam zaczeło sie od skarpetek i tworzonych z nich ubrań dla lalek a muszę przyznać że moja fantazja nie znała granic, mąż do dziś z uśmiechem wspomina ( znaliśmy się od małego ) moje lalki chowane w domkach pudełkach wypełnionych skarpetkowymi ubrankami szytymi na owijkę :) Pamiętam jeszcze czasy szkolne i robienie karmika dla ptaków kiedy nie mogłam pojąć jak ja mam połączyc gwoździem ten daszek i boczne ściany śmiechu na zajęciach było co nie miara.Więc stwierdzam że ciągle odkrywam nowe tereny rękodzieła czego i Tobie w dalszym ciągu życzę bo uwielbiam oglądać Twoje cudeńka ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO tak, sweterki dla lalek ze skarpet to było to! Ja wciąż przechowuję część zabawek w tym pudełko z ubrankami do Barbie, trochę mi się chce z nich śmiać, ale tak naprawdę to fajne wspomnienie. Warto takie pielęgnować, tym bardziej, że wiele dzieci dziś nie rozumie tego całego handmejdu :(
UsuńGratuluję Asiu :) Cudowności, których nie mogę sobie odmówić, więc ochoczo biorę udział w Candy :)
OdpowiedzUsuńMoje najwcześniejsze wspomnienie dotyczy Babci, która opiekowała się mną jak miałam 3-5 lat. Każdego dnia brała do ręki druty lub szydełko i dziergała. To co zapadło mi najbardziej w pamięć to dzień, gdy jak zawsze wykonywała coś na drutach, a ja zamiast rysować wpatrywałam się w jej ręce, które tak sprawnie operowały drutami. W pewnym momencie wzięłam kredki podkradłam motek wełny z miseczki i oplatając nić wokół drewienek udawałam, że wykonuję ścieg. Babcia spojrzała na mnie uśmiechnęła się i zapytała, czy chciałabym zrobić sweter na drutach. Oczywiście ochoczo pokiwałam głową. Następnego dnia czekały na mnie maleńkie, wykonane przez Dziadka druty, na których zrobiłam pierwszą robótkę (moje lalki chodziły tylko w sweterkach ;)) Babcia nauczyła mnie kilku ściegów, których obecnie zupełnie nie pamiętam i żałuję, że po jej śmierci nie pielęgnowałam tej wiedzy. Pozostało mi po niej szydełko w sfatygowanej już oprawie, której za nic w świecie nie wymienię, choć jest już niewyjściowa ;)
Kolejnych 3, a może raczej 30 lat w blogowym świecie Asiu :)
Taka babcia to skarb, powtarzam się już, ale tak jest. Mnie i męża nie miał kto wprowadzać w świat rękodzieła, moja mama nie miała do tego głowy, babcia nie umiała, a u męża nikt takich rzeczy nie robi (jestem u nich jedyna ;)) i najdziwniejsze jest to, że oboje paramy się pracą własnych rąk (hobbystycznie). Oczywiście staramy się "nawracać" wszystkie dzieci w rodzinie :P
UsuńPS. Na pewno pamiętasz jak się szydełkuje, to jak z jazdą na rowerze!
Moja babcia ma taką starą "szafkową" maszynę do szycia. W maszynie od zawsze stoi karton z najróżniejszymi przydasiami - jakieś kawałki tkanin, niteczki, sznureczki, resztki kordonków czy odprute guziki.
OdpowiedzUsuńZapas przydasiów zaczął się mocno przerzedzać gdy odkryłam, jakie tam skarby można znaleźć i co można z nich zdziałać - przecież te kordonki tak sobie smutne leżą, to ja je wszystkie pozaplatam w warkoczyki i zrobię z nich bransoletki! I z guzików też! I kokardki do włosów ze skrawków materiału!
Babcia w pierwszej chwili pomyślała, że trochę szkoda tych niteczek i ścinków, ale w końcu się poddała. I pokazała, że na przykład z szydełkowego łańcuszka też całkiem spoko bransoletka wychodzi. A na drutach można robić takie szerokie pasy, i splatać w kokardki (o mój boże, jakie te pasy krzywe były to do dziś pamiętam :D).
I gdzieś tam zaczął się jakiś haft krzyżykowy, potem trochę próbowałam szyć, moje lalki chodziły tylko w ręcznie odszytym, haftowanym haute couture ;)
A z performance'ów artystycznych mogę się pochwalić jednym - pierwszą pomadkę ochronną, jaką kupiła mi mama, gdy miałam jakieś 2 czy 3 latka, spożytkowałam artystycznie, malując wieeeeeelką lalkę na ścianie: stojąc na łóżku i sięgając jak najwyżej się dało. Performance nie został doceniony, pomadek już więcej nie było, za to pojawiła się świeża płachta tapety w tym miejscu.
(A mama do dziś żałuje, że się od razu tak zezłościła i zatapetowała, bo lalka była w sumie jakimś moim pierwszym wielkoformatowym dziełem, można ją było chociaż sfotografować dla potomności ;))
Miałaś bardzo cierpliwą i wyrozumiałą babcię :)
UsuńFaktycznie szkoda Twojego dzieła na ścianie. U nas była zasada, że dopóki dzieci nie pójdą do szkoły, to pokoju się nie remontuje, no chyba, że jakiś konkretny kataklizm się zdarzy ;) Rozsądnie i oszczędnie, bo gdyby na bieżąco zakrywać nasze bazgroły to rodzice poszliby z torbami ;)
Piękne historie można tu przeczytać. Zazdroszczę strasznie tych Barbie. Ja takiej lalki nie miałam. Nie te czasy. Za to w każde wakacje u babci krawcowej było szaleństwo tworzenia ubranek dla lalek z papieru :). Ciocia rysowałam mi i kuzynkom takie papierowe laleczki, a my całe dwa miesiące tworzyłyśmy im papierowe ubranka. Powstawały suknie balowe, stroje sportowe i stylizacje codzienne. Były buty, kapelusze, rękawiczki. Wszystko wyrysowane długopisem na kartkach w kratkę, starannie wycięte ze specjalnymi małymi paseczkami, które umożliwiały ubranie lalki. Na tych wszystkich kreacjach było bardzo dużo detali, guziczków, koronek itp. Długo się to rysowało. Jak nam się znudziły papierki w ruch poszły pudełka, z których powstawały domki. Meble z pudełek po zapałkach pięknie oklejone tkaninami, w oknach zasłonki, na łóżkach poduszki. Babci worki z resztkami tkanin gromadzone latami były jak skarb. Najcenniejsze były koronki i błyszczące materiały na suknie balowe. Problem był jedynie z lalkami. To były jakieś paskudy pokraczne rodem z szaro-burego PRLu. Mimo to zabawa była przednia. Kończyły się wakacje, ale w domu działo się dalej. Tu haft jakiś, pod okiem mamy, tu makrama, tu szydełko, a nawet druty. Chociaż akurat druty do dzisiaj są dla mnie wyzwaniem, ale nie poddaje się w tej kwestii :). Jednak prace ręczne w moim przypadku to nie tylko dziewczyńskie handmade. Jestem urodzoną akwarystką, dlatego też mam na sumieniu kilka pokryw akwariowych oczywiście z oświetleniem, kilka korków (pokrywy czasem kopały), a nawet kilka zbiorników akwariowych, które skleiłam wraz z koleżanką o podobnym bziku i panem od prac technicznych. Muszę zaznaczyć, że to były akwaria ramowe, klejone na kicie. Trochę ciekły, ale kącik biologiczny w szkole, który dzięki nim stał się na prawdę biologiczny dał radę i budził podziw. Trochę się rozpędziłam z tymi wspomnieniami :). Zdecydowanie jednak, te pierwsze wspomnienia rękodzielnicze to pudełkowe domki i papierowe laleczki. Nie mogę sobie przypomnieć co to były za pudełka, bo chyba nie po butach, które były na kartki ;).
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia! Też miałam lalki z poprzedniego ustroju, tak kiepsko odlane w plastiku, ze trzeba było poprawiać je pilnikiem do paznokci ;) Barbie kupiłam sobie w Pewexie, za oszczędzone pieniądze, czym rozczarowałam część rodziny sądzącej, że spożytkuję je lepiej. Lalę mam do dziś i nigdy nie wyrzucę, to taki symbol buntu, ekstrawagancji i wolności :)
UsuńO to ja z przyjemnością się zapiszę :) Moje najwcześniejsze wspomnienia....zyję już jakiś czas na tym świecie i wiadomo, kiedyś nie było za wiele zabawek, ładnych ciuszków itp. Wiec jak tylko osiągnęłam wiek, gdzie odrobinę mogłam już posługiwać się w miarę sprawnie mózgiem i moje ręce były z nim kompatybilne :D ( wcześniej zapewne wszystko psułam) chwyciłam za igłę, druty, mulinę, sznurki, farbki itp. Szyłam ze skarpetek fantastyczne dopasowane sukienki dla lalek, farbowałam koszulki, obcinałam rękawki, nogawki, zwężałam , malowałam wzory na koszulkach. Potem było jeszcze więcej. Wpadały mi do rąk kosmetyki mojej mamy i zaczęło się. Malowanie, zabawy w robienie na rękach sztucznych siniaków, ran z mąki ziemniaczanej i czerwonej farbki ( !!!) Razem z mamą robiłam z pudełek od butów domki dla lalek a z pudełek po syropie nap, mebelki, łóżeczka. Robiłam bransoletki z plątanych sznurków itp. :) Wszystko to myślę za sprawą tego, że moja babcia była bardzo zdolną krawcową a potem mama przejęła po niej te zdolności. Umiejętności manualne wyssałam więc z mlekiem matki :) Moje łóżeczko było ozdobione kolorowymi guzikami, wiec guziki były tym co widziałam najprędzej. U każdej sąsiadki wiedziałam gdzie w jakiej szufladzie jest rozkładany pojemnik na guziki. To była najlepsiejsza zabawka :) Zawsze się potem śmiano, że będę "guzik w życiu miała" ale na szczęście tak nie jest :) Uściski !
OdpowiedzUsuńU nas też było zawsze dużo guzików, pewnie dlatego, że przed wyrzuceniem jakiegoś zniszczonego ciucha, był dokładnie bebeszony ;) suwaki, guziki, metalowe elementy lądowały do powtórnego użycia. Ja już tak nie robię bo ubrania oddaję innym, trochę głupio byłoby tak bez guzików ;) Niemniej jednak słabość do wszelkich guzików mam do dziś.
UsuńCieszę się, że już 3 lata mogę oglądać Twoje prace... byle tak dalej i 100 lat :)
OdpowiedzUsuńCo do mojej opowieści to, podobnie jak niektóre moje poprzedniczki sama nie wiem co było pierwsze... i również mam 2 "pierwsze wspomnienia" z moich początków rękodzieła. Oba związane są z moją Prababcią -gdyż to Ona właśnie ciągle coś "robiła" nie potrafiła spokojnie, bez niczego w rękach, posiedzieć, szydełkowała, haftowała, robiła koronki siatkowe... więc to Ona właśnie... zaraziła mnie różnymi technikami... i sama nie wiem co było pierwsze... czy był to haft krzyżykowy... czy koronka burgijska... Do dziś jak biorę szydełko do ręki... wspominam moją Prababcię -niezwykłą Kobietę, która urodziła się w XIX wieku i do końca życia (a miała 93 lata) tworzyła piękne prace :) zdobiące domy mój i mojej Mamy ;)
Zleciało jak z bicza strzelił ;)
UsuńJa prababcię słabo pamiętam, bardziej z opowiadań, ale też tak mam, że gdy na przykład gotuję (prababka świetnie gotowała), to myślę o niej ;)
Hmm... Właśnie dzisiaj, projektując swojego bloga, myślałam o tym, co mnie skłoniło do zajęcia się szeroko pojętym rękodziełem i sięgnęłam do wspomnień ;) Jednym z najwcześniejszych, i dlatego też nieco nadgryzionych już zębem czasu wspomnień, jest jedno związane z moją Babcią, która jest moją inspiracją i nauczycielem sztuki szydełkowej. Pamiętam, jak spędzałam u niej wakacje i któregoś późnego wieczora zajrzałam do salonu, gdzie wciąż paliło się światło. Zobaczyłam moją Babcię, która siedzi w głębokim fotelu, z okularami na nosie i coś usilnie dłubie. Już wcześniej widziałam jej prace, mnóstwo serwet, swetrów, firanek, ale pierwszy raz miałam okazję oglądać ją "w akcie stworzenia". Tak mnie to zachwyciło, że następnego dnia zmusiłam ją, aby nauczyła mnie trudnej sztuki szydełkowania i robienia na drutach. Drutów nie lubię, ale szydełko dalej mi towarzyszy i, chociaż zarzuciłam je na kilka lat, niedawno do niego wróciłam i każdą swoją pracę pokazuje (z drżeniem serca!) Babci, ciekawa jej reakcji i opinii. Prawdopodobnie, gdyby nie ona, nie byłabym w tym miejscu i nie miałabym takiej pasji i tak cudownego hobby :)
OdpowiedzUsuńAleż Wy wszyscy mieliście szczęście do szydełkujących babć ;) W mojej rodzinie chyba będę pierwszą dziergającą "babcią", obym miała kogo zarażać swoją pasją :)
UsuńNa pewno się ktoś taki znajdzie ;) U mnie tylko jedna babcia szydełkowała, no i tylko jedną zdążyłam poznać. Ale ta jedna babcia zaraziła mnie tylko miłością do rękodzieła. Chociaż uwielbiam gotować, nie umiałabym, tak jak ona, jesienią robić dziesiątek przetworów. Chyba by mnie w tej kuchni szlag trafił :P ;)
UsuńHaha, mnie też przetwory nie idą, chyba, że kiszenie ogórków, ale umiem robić sosy, co łatwe nie jest, a prababka umiała jak mało kto, więc chyba jednak coś po niej mam ;)
UsuńEm ja nie wiem czy mogę brać udział bo dopiero na nowo zaczynam swoją zabawę... Ale co mi tam :) Moim najwcześniejszym wspomnieniem było zrobienie zakładki dla chłopaka. Nie miałam zielonego pojęcia co dać mu na urodziny a nie chciałam żeby to było takie zbyt pospolite i nieciekawe. Więc zebrałam wiele ulotek, gazetek, różnych czasopism darmowych z miasta i zaczęłam kleić (Oczywiście jak samo się nasuwa - pieniędzy nie miałam w ogóle. Stąd taki pomysł :). W końcu udało mi się stworzyć zakładkę z wycinania parę różnych elementów z przeróżnych ulotek. Niestety zakładka się nie przyjęła (on przestał czytać książki, no i nie docenił pracy włożonej w taką "prostą rzecz" - jak to facet..) i zaginęła gdzieś w akcji. Wtedy straciłam chęć na hand made. Teraz, gdy faceta nie ma i nie ma się kim zamartwiać na nowo spróbuję swoich sił w tej dziedzinie :) (Póki co w zasadzie inspiruję się blogerkami - no bo, a jak mi nie starczy wyobraźni? haha :D)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Pewnie, że możesz:)
UsuńEh, z facetami tak już jest, dlatego najlepiej skupić się na gotowaniu im, też forma rękodzieła a z pewnością zapamiętają na dłużej i przyjdą po więcej ;)
PS z pewnością nie zabraknie Ci wyobraźni, zwłaszcza gdy zaczniesz się inspirować tym co widzisz wokół, życiem, przyrodą...
U mnie to nie takie proste, bo jak kiedyś się nad tym zastanawiałam, to nie przepadałam za pracami manualnymi- wyjątkiem było malowanie i rysowanie, które zawsze jakoś lubiłam. Ale.....moja mama podsunęła mi kiedyś anegdotę, która dała do myślenia. Otóż jak byłam malutka-4 lata?- moja Ś.P. babcia zajmowała się składaniem różańcó. Kupowała półbarykaty i przy pomocy narzędzi powstawały różańce. odkryłam kiedyś całą torbę takich różańców, powyjmowałam i poubierałam biedną suczkę babci- miała na szyi po prostu całą kolię różańcową!!! na uszy przypięłam jej duże klipsy mojej mamy i tak biedna siedziałą ubrana w te "biżuty" pod szafą pół dnia, aż do przyjścia babci;-). najciekawsze, że mam nawet jakieś przebłyski- pamiętam jak Psotkę(tą suczkę) wyciagałamza łapki, żeby babci się pochwalić:-). babcia składałam koraliki, składam i ja:-)
OdpowiedzUsuńChciałam jeszcze dodać, że Twoje tworki to dzieła sztuki-podziwiam! POzdrawiam i życzę wielu takich wspaniałych prac!
O rany, to musiał być niesamowity widok ;))) Psinka pewnie nie miała pojęcia co się dzieję, ale że też dała się przebrać! Dzielny zwierz!
UsuńPiękny pomysł na pytanie konkursowe, od razu uśmiecham się od ucha do ucha :) Pierwsze moje skojarzenie i związane z nim uczucia, bo to najbardziej pamiętam to robienie laurek, kartek urodzinowych, imieninowych dla mamy, taty, cioć, wujków oraz dziadków. Starałam się jak najpiękniej je ozdobić narysować czy namalować. Wypisać w nich piękne życzenia. Babcia do tej pory ma wszystkie ode mnie laurki w specjalnym pudełeczku. Lubię je przeglądać :)
OdpowiedzUsuńZ tego samego czasu, wczesnego dzieciństwa pamiętam też jak wciągnęłam się w modelinę z mamą. Lepiłyśmy różne figurki, potem gotowałyśmy i lakierowałyśmy przezroczystym lakierem do paznokci. Raz zadaniem było ulepienie smoka. Mama ulepiła swojego czerwono-żółtego a ja powiedziałam, że ulepię jeszcze mniejszego, i tak było! Mój smoczek (bo mam go do tej pory) ma ok.1,5 cm wysokości, uśmiech, oczka no i smocze łuski na grzbiecie :) Ulepiłam też wtedy w prezencie dla Babci mały staw z tatarakiem oraz pływającymi po nim łabędziami. To było wielkie wyzwanie ale pamiętam, że byłam bardzo z siebie zadowolona i czułam, że będzie to piękny prezent.
Potem wciągnęłam się w haft krzyżykowy oraz robienie mulinianych bransoletek, które nauczyłam się robić nad morzem :)
Też uwielbiałam robić laurki, moja babcia i mama również je przechowywały. To było niesamowicie miłe. Ostatnio próbowałam przekonać chrześnicę do zrobienia laurki jej tacie, ale uznała, że to "wieśniackie", tak że ten tego, duch w narodzie ginie.
Usuń