Wykonanie tej pracy bardzo przypominało szykowanie się do randki, w każdym razie w moim wykonaniu. Od chwili umówienia się na spotkanie kombinowałam co na siebie założyć, po czym "za pięć dwunasta" postanowiłam przywdziać sukienkę, której nie miałam na sobie ze dwa lata. No dobrze, nigdy poza przymierzalnią nie miałam jej na sobie. Nie mogło być inaczej, sukienka nie pasuje, kombinuję więc jak by ją przerobić, teoretycznie nie mam na to czasu, podświadomie wiem, że to bez sensu, ale idę w zaparte. Mocno zmachana, zauważam, że z wysiłku klapnęły mi loki. Szlag trafił fryz, mejkap is dead, sukienka w strzępach. Zakładam więc spodnie, te przynajmniej pasują, bo mają domieszkę lajkry. Żeby odwrócić uwagę od tragicznych włosów, zakładam sweterek z dużym dekoltem, cycki to zawsze dobra dywersja ;)
Tak było zanim odnalazłam się z koralikami, dzisiaj nie muszę sięgać bo ekstremalne środki, dzisiaj mogę sobie zrobić biżut, który odwróci uwagę od kiepskiej fryzury i rozmazanego tuszu, jeśli oczywiście uda mi się to na czas. Jednym słowem, ta kolia rodziła się w bólach i nauczyła mnie, że jak się ma męża, to się nie chodzi na randki :P
Klikajcie w zdjęcia by je powiększyć i koniecznie włączcie tę piosenkę --> KLIK
Kolię zrobiłabym i tak, niezależnie od konkursu, bo od dawna chodziła za mną taka forma, zapewne jednak szyłabym ją mniej szalonym tempem.
Maluję się tylko od święta, chociaż lubię to robić, tym razem kosmetyki posłużyły mi jako rekwizyty do zdjęć.
Do stworzenia tej ozdoby, oprócz koralików, użyłam kryształków rivoli w kilku rozmiarach i małe kaboszony od Apandany, niektóre z nich leżały u mnie ponad rok, czekając na swoją kolej.
Kolorystyka szkiełek utrzymana jest w spokojnej tonacji, sporo tu fioletów i czerwieni, reszta to czerń, szarości i srebro.
Dlatego, jak sądzę, można ją założyć do najbardziej szalonych stylizacji, czy makijażu. Osobiście widzę ją w czymś prostym i klasycznym.
Uparłam się na łańcuszki, a te nie tylko dyndają wesoło z przodu, lecz także są głównym elementem nośnym. Ten zaś wydał mi się zbyt monotonny, dlatego zwieńczyłam go oplecionymi rivoli.
Tył pracy podszyłam bardzo cienką czarną skórą naturalną, zabezpieczyłam też nią rivoli, bo wstyd się przyznać, ale nie wychodzi mi wyplatanie tzw. doopek. Każdy sobie radzi jak umie ;)
A na koniec sprawca z zacieszem na twarzy i w sweterku bez dekoltu ;) Jak widać kolia nie taka mała. Cały dzień w niej chodziłam i nie odczułam żadnego dyskomfortu, nawet na chwilę o niej zapomniałam :) Czyli randki by nie zrujnowała :P
W nieco innym anturażu, dałaby radę nawet w Ritzu.
***
Krótka fotorelacja z powstawania.
Najpierw narysowałam na kartce papieru szkic, potem go wycięłam i przymierzyłam interesujące mnie szkiełka.
Szablon odrysowałam na podkładzie do haftowania.
Ponieważ już wcześniej przygotowałam sobie rivoli, podklejając je filcem, teraz pozostało mi tylko przymocować je do podkładu. Oczywiście klejem.
Po małych poprawkach i rezygnacji z kilku opcji, obszyłam kryształki i szkiełka ściegiem peyote. Podkolorowałam też filc na czarno, by nie wystawał brzydko spod czarnych koralików.
Zaczęłam od czerni, przyszywając pojedynczo koraliki Toho w kilku rozmiarach, oraz fasetowane czeskie kryształki.
Sama nuda, dlatego włączyłam tv żeby nie zasnąć ;)
W momencie przyszywania srebrnych koralików, odrobinę minął mi entuzjazm, bo straciłam nadzieję, że wyrobię się na czas. Była środa, a prace trzeba było oddać w piątek. Na szczęście termin przedłużono do niedzieli :)
Gotowy haft mogłam wreszcie wyciąć.
Zadziwiające jaki się zrobił miękki. Tyle szwów, wkłuć i nici, trochę go zwiotczyło.
Mam nadzieję, że nikt nie miał złudzeń, że i tym razem mój nieoceniony mąż nie wtrąci jakiejś błyskotliwej sugestii. Otóż uznał, że powinnam zrobić but! Jako, że to on jest ten romantyczny w naszym związku, uznałam, że chyba niedawno czytał "Kopciuszka" i za bardzo się wczuł. Niestety but byłby na niego za mały, pozostałam więc przy pierwotnym projekcie.
Tak miękki element nie zdałby egzaminu w zwisie, dlatego musiałam go usztywnić.
U mnie nic się nie marnuje :) Za usztywniacz posłużyło mi opakowanie po narzędziach.
Na "plecki" wybrałam czarną skórę naturalną.
Na wszystkie prace można już głosować --> KLIK
-----------------------------------
Dziękuję za dotrwanie do końca, przyznaję, że mam problem z pisaniem krótkich notek, postaram się poprawić :) Pozdrawiam!
O matko! Uśmiałam się czytając początek postu, a jak doszłam do zdjęć to śmiech zamarł, bo szczęka opadła z wrażenia na biurko! WOW! Przepiękna kolia! Jej wzór, pewnie przez te dyndałki łańcuszkowe, kojarzy mi się z latami 30. XX wieku! Szyk, elegancja i kompletny czad! :-) Jak oglądam Twoje "etapy produkcji", to wszystko wydaje się takie łatwe i nabieram ogromnej ochoty na spróbowanie! A potem budzi się zimny i wredny rozsądek, który wali mi prosto w oczy, że to jak z motyką na słońce... Więc na razie szczerze podziwiam wszystkie Twoje prace! :-D Powodzenia w konkursie!!
OdpowiedzUsuńA wszystko to true story ;)
UsuńRobiąc ją ciągle brzmiała mi piosenka "Pittin' on the Ritz" więc coś z tego klimatu musiało do niej trafić.
Nie słuchaj swojego rozsądku w tej kwestii, nie wyjdzie tak jak chciałaś to trudno, nie musisz tego pokazywać, ale satysfakcja, że spróbowałaś, będzie przeogromna. Kolejne hafty będzie już łatwiej robić :)
Kurcze tym razem nie wiedziałam, że Twoje ;p uwsteczniam się czy jak?;/ idealny naszyjnik na randkę ;) i te dyndałki wow :) zdolna bestia z Ciebie ;p powodzenia życzę :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że nadejdzie ten dzień kiedy Cię zagnę ;)
UsuńWstyd mi teraz :( muszę być bardziej czujna ;)
UsuńZnaczy obie na randkach uprawiamy (łyśmy?) odwracanie uwagi, tylko ja w tym celu stosuję szale i chusty :) Podkład dźwiękowy wyjątkowo podkreśla ten blask lat 30-ych zauważony wcześniej.... I jest to według mnie najbardziej "rockowa" propozycja na ritzową randkę :) Trzymam kciuki, głosy oddałam z przyjemnością!
OdpowiedzUsuńTrochę dywersji nie zaszkodzi, zwłaszcza na randce :) Zobaczy rachunek, a Ty mu wtedy chustą machniesz, a ja ... hm oślepię kolią ;)
UsuńCelowałam w taki przedwojenny klimat, ale z tym rockiem chyba też coś na rzeczy, może przez te łańcuszki.
Wiedziałam, że Twoja ci ona :)
OdpowiedzUsuńJa na randki też nie chodzą (mąż, dzieci, zwierzęta - poukładane to wszystko i dobrze jest), ale z taką kolią ... Cóż romantyczna kolacja z mężem to tez randka, więc z przyjemnością bym się ustroiła :)
Piękna, Asiu :)
P.S. Pomysł z butem jest absolutnie genialny - byłam kiedyś na wystawie etnograficznej, na której prezentowano butki wyszywane koralikami przez różne "dzikie" plemiona i były obłędne :)
Powodzenia :)
Ty to jesteś Sherlock ;)
UsuńW zasadzie każdy posiłek z mężem to jak randka, zwłaszcza gdy jest tak zapracowany jak mój i nie ma na nic czasu.
But dałoby się zrobić, tylko, że raczej stałby w gablocie, bo strach w takim chodzić, żeby nie popsuć czy zabrudzić. Te dzikie plemiona też pewnie od święta je nosiły.
Nie wiem co bardziej skłoniło mnie do zostawienia komentarza, to, że na randki tez nie chadzam z mężem mym, czy podkład dźwiękowy, czy sama kolia :) żarty żartami. Kolia wyszła genialnie. Podziwiam wkład pracy :)
OdpowiedzUsuńDzięki Sztokrotko :) W sumie intryguje mnie ten fenomen, że z mężem nie chodzę na randki, i nie tylko ja, jak widzę, a może po prostu terminologia się zmienia. Są wyjścia, ale nie nazywa się ich już randkami.
UsuńSzałowa!!! :D
OdpowiedzUsuń:)
UsuńPrzepiękna! No cudeńko po prostu, że aż nie wiem co mądrego napisać, bo zagapiłam się na kolię wszystkie myśli gdzieś odpłynęły :) Kciuki trzymam mocno i zaraz lecę oddać głos :)
OdpowiedzUsuńDzięki Aniu :)
UsuńPiękna, elegancka, cudowna! Piosenka też fajna :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKażdy czasami potrzebuje odrobiny luksusu ;)
UsuńPrzede wszystkim gratuluje okładki kalendarza i podziwiam kolejna pracę
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Pochwalę się jeszcze na blogu, bo aż mnie nosi z tej radości.
UsuńAle cudna kolia!!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu, pewnie wykorzystam ją na Sylwestra ;)
UsuńNo dobra :D Moje pierwsze skojarzenie to był film "Lata dwudzieste... lata trzydzieste...", a właściwie piosenka z tego filmu. Potem przyszło skojarzenie z musicalem "Halo Szpicbródka..." - jak widać, jestem monotematyczna ;) Potem pisk, bo kosmetyki - paletka to chyba Sleek, nie? ;) Ale, żeby nie było, kolia wpadła mi w oko i zachwyca, a ze wszystkich Twoich prac, obok "Chmurki" jest moją ulubioną :) Trzymam mocno kciukasy :)
OdpowiedzUsuńPS
Pisałam już, że uwielbiam Twoje posty? :D
Fajne skojarzenia, i w sumie dobrze tu pasuję!
UsuńTak to Sleek, paleta Sunset :)
PS
Może i pisałaś, ale ja tak lubię to czytać, że zapomniałam :P
Asiu, ja uwielbiam Twoje słowotoki, zawsze czytam z uśmiechem :)
OdpowiedzUsuńkolia jest śliczna. nieustannie podziwiam Cię za cierpliwość do takich czaso- i pracochłonnych projektów :)
Haha, a ja zawsze mam wyrzuty, że tyle tu paplaniny, a u innych krótko, zgrabnie i na temat. No, ale może jak będę już wielką gwiazdą, to też będę zamieszczać tylko zdjęcia ;) z braku czasu, oczywiście, nie z zadęcia ;)
UsuńWspaniała kolia... dla mnie najciekawsze jest jej powstawanie - tego nie można się nauczyć - to trzeba mieć (warsztatu oczywiście można się nauczyć, ale Ty masz to coś - dzięki czemu cokolwiek zrobisz jest z taką klasą, że dech zapiera...). Pozostaje mi jedynie podziw i zachwyt :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ja myślę, że najważniejsza jest motywacja. Mój mąż wiele razy widział jak robię obiad, sprzątam itp. i twierdził, że on by nie umiał. Pochorowałam się i musiał, i kurcze, niektóre rzeczy robi teraz lepiej ode mnie ;) Oczywiście niezbyt chętnie, bo jednak obok motywacji musi iść serce do tego co się robi.
UsuńOlu, Ty zdecydowanie masz serce do takich robótek, więc do dzieła!
jak się ma taką kolię to randki nie są niezbędne
OdpowiedzUsuńAle zawsze mam w czym wyjść z koleżankami ;)
UsuńAsiu, Twój uśmiech jest wart milion dolarów a kolia co najmniej drugie tyle :) No nic tylko iść na randkę. Chociażby z własnym mężem ;)
OdpowiedzUsuńKasiu, licząc ile zostawiłam u dentysty, to może być prawda ;)
UsuńChyba go zaciągnę siłą na jakieś wyjście, a jak nie, to za karę karzę mu w niej chodzić :P
Jak zobaczyłam zdjęcie ze szminką pomyslałam czyżby Asia coś zmajstrowała na randkę ;P i proszę pięknie wyszło zaciągaj męża czym prędzej na romantyczne wyjście musisz się pokazać w pięknej koli nie na darmo ją robiłas ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJaka ja jestem przewidywalna ;) No ale nic nie poradzę, mam słabość do szminek, a tu dodatkowo można było zaaranżować zdjęcie jak się chciało, nie mogłam więc sobie odmówić :) Swoją drogą dziwne, że nikt więcej nie wpadł na pomysł z kosmetykami, w końcu randka to wręcz mus umalowania się :)
UsuńPopieram postulaty z randką z mężem, ale pod warunkiem, że odtrzaśnie się jak Fred Astaire w Puttin' on the Ritz. Super się ogląda i czyta takie posty. Pozdrawiam. A, kolia piękna. Do czerwonej (koniecznie) kiecki pasowałaby genialnie.
OdpowiedzUsuńHaha, to by dopiero było, obiecuję, że jak mi się kiedykolwiek uda go namówić na taką metamorfozę, to wrzucę zdjęcie na blog :)
Usuńświetna!! elegancja z niej aż "bije" po oczach :) super zestawienie kolorów
OdpowiedzUsuńDzięki, w końcu to propozycja randkowa, musi dawać po oczach :)
UsuńŚwietna! Lubię biżuterię z pazurem! :))) Twoja kolia ma tą cudowną zaletę, że będzie pasowała zarówno do sukienki balowej, jak i do Rock'owej Ramoneski. To jest to! Lecę głosować! ;)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, bo nosiłam ją do gładkiego, cienkiego sweterka i wyglądało to dobrze :)
UsuńJak tarcza chroniąca przed randkowymi katastrofami estetycznymi. Elegancja... I bardzo podoba mi się ten chaos kosmosu w rozmieszczeniu kryształków. Bardzo nieprzypadkowe. :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że ktoś zauważył tę zamierzona asymetrię w rozstawie, uznałam, że uporządkowanie nie będzie tu pasowało. I faktycznie ma w sobie coś z tarczy, niech będzie, że chroni przed urokami ;)
UsuńO wow :D świetna! Chociaz nie jestem przekonana do takich form... ale wygląda pięknie, bardzo mi się podoba srebrny dół i wykońćzenie łańcuszkami :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej się cieszę, że ci się podoba :)
UsuńPodziwiam, po prostu podziwiam musisz mieć doskonała organizację czasu, skoro ze wszystkim nadążasz:)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy kiedykolwiek załapię w takim hafcie na "misz-masz". Twój podziwiam i się przyglądam, podpatruję, tutorial z haftem szlifuję ale wciąż mi nie wychodzi. Jakoś lepiej po liniiach mi idzie a zdecydowanie bardziej chaotyczny mi się podoba.
OdpowiedzUsuńJa też na początku sądziłam, że za milion lat tego nie opanuję, no i jak przejrzysz stare wpisy, zobaczysz, że koślawe to wszystko i jakieś takie ble. Z każdym kolejnym podejściem lepiej się rozumieliśmy z koralikami i Ty też się dogadasz, tyle że trzeba swoje przejść by było jak należy :)
UsuńNawet jak nie mam naszyjnika to pozostają mi... no właśnie zawsze sobie jakoś radę dam ;-)
OdpowiedzUsuńJak tylko pojawił się post to chciałam napisać komentarz, ale skutecznie odciągnęłam swoją uwagę, bo zaczęłam oglądać na YT wszelkie możliwe wersje tej piosenki, łącznie z flash mobem :-). I to nawet ciekawe, bo o ile piosenkę dobrze znam, to niekoniecznie pamiętam teledysk...
Kolia jest niesamowita, różnorodność kryształków i ich rozmieszczenie kojarzą mi się z planetami na rozgwieżdżonym niebie - takie skupisko planet w jeszcze długo nieodkrytej galaktyce ;-)
Coś jest na rzeczy z tymi gwiazdami, pewnie dlatego, że to kolia dla Gwiazdy ;))) W każdym razie tak się w niej czuję.
UsuńAleż to jest absolutnie przepiękne, jak zwykle padłam na twarz i nie wstaję. I zainspirowana Twoim komentarzem do Dorja Design, idę przeglądać stare wpisy, żeby poczuć się trochę lepiej ze sobą ;)
OdpowiedzUsuńA tak serio - no, cudowne jest. Takie... niby eleganckie, ale jakby dobrze wystylizować, to mogłoby też przejść w wersji rockowej. Super, jeszcze raz super.
ahhh po prostu cudoooo, nawet nie myślę ile pracy kosztowała ta kolia, ale efekt powala!
OdpowiedzUsuń