Mam ogromną słabość do psów. Gdybym musiała określić, czy jestem team kociara, czy team psiara, zdecydowanie wybrałabym drugą drużynę.
Ze trzydzieści lat temu trafił do nas piesek, który został na ponad dekadę, chociaż miał pobyć w rodzinie, dopóki nie znajdziemy właściciela. Moi rodzice byli przeciwni posiadaniu zwierząt, które wymagają opieki i zaangażowania, bo często nie było nas w domu. Praca, szkoła, wyjazdy. Świnki morskie z klatką można zawsze było podrzucić familii, z psem nie jest już tak łatwo. Z tych samych powodów sama nie decyduję się na czworonoga, chociaż wzdycham do każdego mijanego na ulicy. Niemniej tamta sunia, zabiedzona, niespełna roczna kundelka-przybłęda tak nas chwyciła za serca, że nawet moja zatwardziała w temacie rodzicielka dała się uwieść. To już na zawsze był jej pies, w każdym razie tylko ją uważał za swoją pańcię ;)
To był bardzo mądry, szybko uczący się i kochany czworonóg, czasami sobie go wspominam z rozrzewnieniem.
A broszka to piesek, jak widać, chociaż w niczym nie podobny do mojego. To raczej typ małego rozrabiaki, który głośno szczeka i uwielbia popołudniowe drzemki.
Zastanawiałam się, dlaczego nie zrobiłam jeszcze psiej broszki i żadna wymówka nie przyszła mi do głowy. Bo to przecież niesamowicie wdzięczny temat, szczególnie na broszkę.