niedziela, 25 września 2016

Pendulum of Time, kolia

Konkurs Kalendarz Royal Stone 2017 dobiega końca, a ta kolia jest ostatnią pracą stworzoną na tę okazję. Nie wszystkie tematy przypadły mi do gustu, więc udział wzięłam w dokładnie połowie inspiracji. Prawdę mówiąc, bardzo lubię takie wyzwania, ale nigdy nie robię nic na siłę, zależy mi bowiem, by to, co stworzę, nadawało się potem do noszenia. Najczęściej przeze mnie samą, więc muszę to brać pod uwagę, decydując się na wzięcie w czymś udziału.

W przypadku "Skoku do przyszłości" nie miałam żadnych wątpliwości, temat jest świetny, a ja miałam kilka pomysłów na stworzenie czegoś, co bardzo chciałabym mieć w swojej szkatule. Organizator chcąc pomóc uczestnikom, zasugerował kilka nurtów, a znalazły się wśród nich futuryzm, cyberpunk i steampunk. To właśnie ten ostatni wywołał u mnie uśmiech na twarzy. Uwielbiam takie klimaty, chociaż osobiście zawsze uważałam ten kierunek bardziej za alternatywną formę przeszłości, niż przyszłości, jednak po kilku sezonach Doktora Who nie jestem już tego taka pewna.


Myślę, że jakiekolwiek rozważania o biżuterii przyszłości są jak zgadywanie jaka pogoda będzie za dwa miesiące. Pewnie można poczynić jakieś założenia w oparciu o rozwój technologii i nastroje polityczne, jednak współcześnie też mamy więcej zdobyczy techniki niż sto lat temu, a jakoś nikt nie biega w koliach z kevlaru. Co więcej, jeśli przyjrzymy się kobietom z zakątków nie skażonych współczesnością, czy wyjątkowo ubogich, to zauważymy, że zdobią się tym co mają w zasięgu ręki. Sądzę, że postapokaliptyczna kobieta, albo taka ze świetlanej przyszłości, również wybierze to, co będzie akurat dostępne, zwłaszcza jeśli będzie rękodzielniczką.


Kolia ta jest wyrazem takiej myśli, to konstrukcja starego mechanizmu z wahadłem, najpewniej starego zegara, która nie do końca oparła się przemijającemu czasowi. Bluszcz, czyli natura, zatarła jego dawną świetność, czyniąc innym tworem, hybrydą. Myślę, że taka biżuteria może trafić na wybiegi przyszłości :)


Moja propozycja jest bardziej organiczna od pozostałych prac w albumie, może mniej "odjechana", ale taką mam wizję przyszłości, oraz wielką nadzieję, że będą w niej koraliki ;)


Centralnym punktem jest "wahadło", ale nie z mosiądzu odlane, tylko z kwarcu z rutylem. Kamień jest piękny i z racji nietypowego kształtu, nadawał się tu znakomicie.

Towarzyszą mu inne elementy pierwotnego mechanizmu. Z trudem utrzymały się na powierzchni niemal całkowicie pochłoniętej przez naturę.



Jak widać dzielnie walczą ;)


Ale  chyba od razu widać kto zwycięży.


Nie żebym miała coś do tych zębatek.


Są  bardzo stylowe...

ale nie tak jak listki :)



Jestem z nich wyjątkowo dumna, co przekłada się bezpośrednio na ilość zamieszczonych zdjęć, wybaczcie.


Dodam, że są szyte piętnastkami od Preciosy i Toho.


Chciałam by były najbardziej realistyczne jak to tylko możliwe.




Pomysł z wykorzystaniem motywu liści bluszczu pojawił się podczas lektury książki, którą kilka lat temu podarowała mi Ola - Lolissa.

Ponieważ większość projektów w tej pozycji dotyczy glinki i innych polimerów, uznałam, że nie przyda mi się za bardzo, ale mocno się myliłam. To prawdziwa skarbnica steampunkowych motywów. Olu, po latach, ponownie dziękuję Ci za ten prezent!

Kolia nosi się bardzo wygodnie, przylega do szyi, ale nie dusi człowieka ;) Nie usztywniałam jej na całej powierzchni, dzięki czemu swobodnie układa się na ciele.



Mój ekspozytor ma gabaryty dwulatka, ale nawet na nim dobrze leży. W sumie nie wiem po co ją tak reklamuję, skoro i tak zostaje ze mną :)


Etapy powstawania.

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było przetrząśnięcie domu w poszukiwaniu jakichś trybikowych elementów, niestety bez powodzenia. Na szczęście znalazłam je na Allegro :) W oczekiwaniu na listonosza wykonałam rysunek tego, co chcę mniej więcej osiągnąć. Rzadko tak czynię, ale tym razem, nauczona na błędach, rozrysowałam sobie plan, by poszło mi sprawniej. Nie poszło, ale mam rysunek na pamiątkę ;)


Potem było to co zwykle, czyli totalny chaos podczas wybierania odpowiednich koralików, co zaskutkowało nieplanowanymi zakupami :) Norma. Jak już ochłonęłam i wybrałam materiały, poszło już zgodnie z planem. Koraliki to głównie Preciosa, w każdym razie w kwestii ilości, bo mimo wszystko więcej kolorów należy do Toho, jednak najczęściej w pojedynczych sztukach.


Haftowałam na szarym podkładzie, który na bierząco kolorowałam kredkami i markerami, by podbić kolory liści.


Szycie liści było dość żmudnym zadaniem, chociaż satysfakcjonującym w pewien sposób. Patrzyłam jak bluszcz rośnie każdego dnia i, mówiąc nieskromnie, coraz bardziej mi się podobał.

Nie spieszyłam się z pracą, co prawda skończyłam na ostatni moment, ale wszystko co tu widzicie, było robione z tzw. doskoku.


Skończony haft ostrożnie wycięłam.


A tył, jeszcze przed podklejeniem, usztywniłam pod wahadłem kawałkiem plastiku. Taki trik, by się nie odkształcało podczas noszenia. Chciałam wam też pokazać ogrom pracy, jakiej wymaga tak szczegółowy haft. Nie liczyłam godzin, ale rewers robótki zawsze jest dla mnie wyznacznikiem włożonego wysiłku. Tyle nitek jest zawsze tam, gdzie trzeba było mocno machać igłą ;)







Tył podszyłam brązową skórą naturalną. Kawałek, który wybrałam, ma kilka niedoskonałości, co pasuje do konwencji biżuterii steampunkowej.







Tym razem czasu na głosowanie jest niewiele, bo tylko do środy 28 września, mam więc nadzieję, że zmobilizujecie swoje paluszki i szybko klikniecie w co trzeba :) Oczywiście będzie mi miło, jeśli będzie to moja praca.


Bardzo dziękuję, jeśli dotrwaliście do końca tego nadzwyczaj długiego tekstu :) Pozdrawiam ciepło!

poniedziałek, 12 września 2016

On Board, broszka

Chyba dawno nie było we wrześniu takich upałów, szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłam się przegrzewać, więc znoszę to bez jakiejkolwiek godności. Czuję się jak dętka bez powietrza, do tego jęcząca. Nie ogarniam tego klimatu. Chętnie dałabym się spowić jakiejś morskiej bryzie. Niestety w środku Wielkopolski co najwyżej gorący podmuch prosto w spoconą twarz ;)

Przypomniałam sobie (upał jest fatalny dla pamięci), że mam gotową broszkę, którą miałam już dawno pokazać, ale, no właśnie, zapomniałam :) Zrobiłam ją zaraz po gołębiu origami

Ot, taka  mała namiastka wiatru znad zimnego morza.


Broszka istotnie nie jest duża, pewnie dlatego trudno mi było utrzymać w niej proste linie ;) Czasami tak bywa, na szczęście nie są to szlaczki pierwszoklasisty, a zaledwie małe łuki ;)


Żeby nie wiało nudą, kilka elementów wzbogaciłam o wypukłości. Wyobraźcie sobie, że to szron, albo puszysty śnieg, chociaż tak naprawdę to fasetowane kryształki.


Lubię takie akcenty w hafcie, bo jak już kiedyś wspominałam, uwielbiam miziać biżuterię. Biżuteryjny froteryzm jest ok, pod warunkiem, że to nasza biżuteria :)


Czasami zdarza mi się wykorzystywać broszki nie do końca zgodnie z ich przeznaczeniem, na przykład przypinając do torebki. Oczywiście najczęściej przypinam je sobie samej :)


Na koniec pamiątkowa fotka, wszystkich moich dotychczasowych prac w stylu origami.


Pozdrawiam!

Ps. Chciałam napisać, że ciepło, ale byłaby to z mojej strony wyjątkowa złośliwość. Za tydzień ponoć ma się ochłodzić, trzymajmy za to kciuki.

poniedziałek, 5 września 2016

Nietypowy post kotkowy, Panna Kota

Tak nieprofesjonalnej sesji zdjęciowej nie było na moim blogu od czasów pierwszych wpisów cztery lata temu. Normalnie kotastrofa. Pomyślałam sobie jednak, że przecież fotografowałam kota, nieważne, że pluszowego, koty mają przecież na wszystko wywalone. Kot wchodzi, gdzie chce i zostaje tam, albo nie. To ty musisz latać za nim z aparatem, żeby móc wstawić sweet focię na fejsa, kot ma to gdzieś. Jak widać, ta odwieczna zasada kosmosu dotyczy również kotów szydełkowych. Ten kot (właściwie to ta kota) rodził się w bólach i opuścił mnie nagle. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że strasznie się grzebałam z jego robieniem, a potem nadszedł czas rozstania, a ja w pośpiechu cykałam zdjęcia.
Nic to, w bonusie obejrzycie moje miejsce "pracy".


Od  czasu do czasu robię coś niebiżuteryjnego i jest to zwykle szal, czapka lub pluszak. Dotychczas na blogu pokazałam misia i hipopotama, teraz dołączył do nich kot. Jak widać jeden rocznie :) Kiepski wynik, ale takie pluszaki wymagają mnóstwa czasu i zaangażowania, ja zaś nie lubię robić niczego "po łebkach".


Koteł powstał dla pewnej małej panny, której rodzice są miłośnikami tych właśnie zwierząt. Pomyślałam więc, że będzie miło, jeśli podaruję im towarzysza wpasowującego się w gusta.


Maskotkę wykonałam akrylową włóczką w dwóch kolorach. Pomyślałam, że fajnie będzie wyglądał taki łaciaty zwierzak. Było przy nim więcej pracy, nie obyło się bez błędów, ale przynajmniej wygląda oryginalnie ;)

Wnętrze wypełniłam poliestrową watoliną od Rayhera. Dorobiłam wąsy z woskowanego sznurka, zawiązałam wstążkę i gotowe.


Mordkę wyhaftowałam nićmi nymo, nie są do tego stworzone, ale niestety musiałam improwizować :)


Maskotkę robiłam bez żadnych schematów, pomysł rozrysowałam na kartce i zaczęłam szydełkować tak, by efekt, jak najbardziej przypominał to, co sobie wymyśliłam.




Oto "Panna Kota" z nową właścicielką, jako że nie dostałam zgody na publikację wizerunku, prezentuję okrojoną fotkę, jak widzicie, kot jest w dobrych rękach :)


No to jeszcze machnięcie ogonem na pożegnanie.



Pozdrawiam was powakacyjnie!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...