poniedziałek, 26 października 2015

Sugar Skull, wisiorek

Ten wisiorek nie jest bynajmniej moim wkładem w Halloween, prawdę mówiąc oprócz swej "kripowatości" nie ma z nim nic wspólnego. Ano nie specjalnie jaram się halołinami i sama nie praktykuję, niemniej jednak szanuję wybór innych ludzi do obchodzenia czego chcą i kiedy chcą, o ile nie godzi to we mnie. 

Mój wisiorek nawiązuje do Dnia Zmarłych w obrządku chrześcijańskim, a dokładnie meksykańskiego Dia de los Muertos. Wiadomo, co kraj to obyczaj i chociaż wierzymy w tego samego Boga, to modlimy się do niego w rożny sposób, na co bez wątpienia mają wpływ korzenie etniczne, kultura a nawet pozostałości po dawnych wierzeniach. U nas były słowiańskie bóstwa, w Meksyku azteckie, ale dziś wszyscy modlimy się o to samo, by dusze zmarłych odwiedziły nasze domy, zaznały spokoju i przebaczenia, oraz pomagamy im poprzez modlitwę trafić do raju. Dia de los Muertos, to tak naprawdę radosne święto, pozbawione grozy, żadne tam zombie, demony i sceny rodem ze "Lśnienia". Jedynym, względnie przerażającym, elementem są Calaveras, czyli ludzkie czaszki z cukru, ale to tylko pozorna groza, bo śmierć to początek życia.

Małe szkielety i czaszki przedstawiane są w niemal komiczny sposób, zawsze w radosnych kolorach i sytuacjach ukazujących prozę życia, które tak naprawdę jest tylko mgnieniem, podobnie jak śmierć. Prawdziwe życie zaczyna się po niej, jednakże na życie wieczne trzeba sobie zasłużyć, lub prosić bliskich o wymodlenie jej w te szczególne listopadowe dni.


Moja czacha to duża, metalowa zawieszka, którą nakleiłam na filc i obszyłam koralikami.


Starałam się by było jak najbardziej kolorowo i kwieciście, dlatego nie zawahałam się użyć hematytowych motylków, kwiatuszków i kuleczek, koralików z korala, granatu i pereł oraz akrylowych różyczek.


Przepastne oczodoły uzupełniłam 10 mm rivolkami, jedno oko jest fioletowe, a drugie bardziej ;)


Całość utrzymałam w czerwono fioletowej tonacji, ale tak sobie myślę, że każdy inny kolor dobrze by tu pasował.


Wisiorek jest całkiem duży, wraz z chwostem ma 15 cm długości i 5 cm w najszerszym miejscu. Zawiesiłam go na podwójnej atłasowej wstążeczce (52 cm i 5 cm przedłużki).


Tył podkleiłam czerwonym ultrasuede, które wnosi tu sporo energii.


Na ludziu prezentuje się okazale, niestety ludź w tym dniu nie prezentował się ani trochę ;)


Mam nadzieję, że zarówno krótka historia obchodów świąt 1-2 listopada w Meksyku, jak i mój czachon, przypadły Wam do gustu.

Pozdrawiam ciepło!

wtorek, 20 października 2015

Teal Sparkles, kolczyki

Te kolczyki są przykładem na zagospodarowanie resztek, bo gdyby nie zostało mi trochę tego i owego po "produkcji" innych prac, pewnie by ich nie było. Kolczyków nie noszę bo mi się uszy buntują, to i specjalnej motywacji do ich robienia nie mam. Zbliża się jednak nieuchronnie czas mikołajkowo-gwiazdkowy więc warto mieć coś w zapasie.


Oprócz bigli ze stali chirurgicznej, które kupiłam z konkretnym zamysłem, reszta napatoczyła się sama.


Szklane owale są "zdobyczne", były dwa więc nic innego poza kolczykami nie przyszło mi do głowy.


Obszyłam je ściegiem peyote, wykorzystując koraliki Toho treasure i round 15o w kolorze Nickel. Tył podkleiłam bardzo cienką naturalną skórą żeby się nie ścierały, bo nie umiem wyplatać tzw. doopek. Zawsze mi wychodzi klasyczna padaka :)


Łańcuszkowe chwosty, ale i koraliki, zostały mi po uszyciu kolii Puttin' on the Ritz.


Nie wcieliłam się tym razem w modelkę, zastąpiła mnie twarzo-szczęka z egzotycznych Chin ;)
Długość kolczyka wraz z biglem to około 9 cm.


Mam nadzieję, że taka prosta forma w moim wykonaniu przypadła Wam do gustu.
Przepraszam też wszystkich, że ostatnio opuściłam się w odwiedzaniu Waszych blogów, ale w tym roku jesień działa na mnie wyjątkowo usypiająco.

Zapraszam wszystkich do lektury trzeciej części mojego testu klejów dla sklepu Royal-Stone.pl. Wszystkie części publikowane są na blogu Royal Stone, linki do nich znajdują się również w zakładce porady i tutoriale. Jeśli macie jakiekolwiek związane z tym pytania, to je zadawajcie w komentarzach tu, na moim fanpejdżu lub mailowo.

Pozdrawiam ciepło!


poniedziałek, 12 października 2015

It's Time, broszka

Tak naprawdę chciałam pokazać co innego zamiast drugiej broszki z rzędu, ale aparat zastrajkował akurat w czasie, gdy miałam idealną pogodę na obpstrykanie moich nowych prac. Co się odwlecze to nie uciecze, a dziś będzie prosto, bez wielkich emocji, za to na czasie.

Gdy robi się zimno na dworze, zaczynam wyjątkowo doceniać moc małych ozdób. Zwłaszcza wszelkich przypinek. Trudno paradować w okazałej kolii, gdy trzeba się opatulić szalem, ale nieduża broszka nie tylko nie będzie przeszkadzała pod kolejnymi warstwami ubioru, ale też doda strojowi odrobiny nonszalancji.


Robiąc tę broszkę, zabrałam się do pracy z zupełnie innej strony, trudniejszej, muszę dodać. Otóż pastylkę masy perłowej, zupełnie nietypowo, najpierw nakleiłam na bazę, a dopiero potem zadecydowałam, że sięgnę po haft koralikowy. To był na tamtą chwilę, najlepszy pomysł na uratowanie nieudanego beadingu, bo monetka siedziała tak mocno w bazie, że za Chiny nie mogłam jej zdemontować.


Oplotłam ją w najprostszy sposób, wybierają do tego koraliki w kolorze Metallic Iris Brown, oraz pojedyncze w odcieniach fioletu i zieleni, by podkreślić barwy kaboszonu.


Sięgnęłam też po 3 mm kuleczki barwionych hematytów, oraz fasetowanych granatów.


Tył podkleiłam naturalną skórą z metalicznym połyskiem.


Broszka, chociaż bardzo błyszcząca, ma raczej stonowane barwy, dlatego uznałam, że absolutnym musem, jest pomalowanie sobie ust na jakiś żywy kolor ;)


Ważne jest też to, na jakim tle ją wyeksponować, mnie jakoś najbardziej pasuje fiolet. Zadziwiające, jak zyskuje z pozoru nijaka biżuteria, gdy nosi się ją z odpowiednimi kolorami.


***

Z małych ogłoszeń; chciałam zakomunikować, że blogowy licznik zbliża się do 300 tys, co mnie niezmiernie cieszy. Chciałabym też aby i inni się z tego cieszyli, dlatego dla pierwszej osoby, która w odpowiednim czasie przyśle mi na mail print screen z właśnie taką liczbą na ekranie, przygotowałam wielką porcję przydasi i mały upominek biżuteryjny. Przydasie to nieużywane półfabrykaty do wyrobu biżuterii, głównie tzw. składaków oraz szklane koraliki, które kupiłam wielki temu. Jeśli więcej niż jedna osoba złapie mój licznik na liczbie 300 tys, o jej szczęściu zadecyduje czas, jaki pokazuje zegar nad licznikiem. Jednym słowem, kto pierwszy ten lepszy. Na maile ze zgłoszeniami czekam do następnego dnia po przekroczeniu wspomnianego stanu licznika, a nuż widelec komuś w ten dzień nie będzie działał mail, dlatego poczekam ;)

***

Zapraszam też wszystkich do lektury drugiej części mojego testu klejów dla sklepu royal-stone.pl 
Ta oraz poprzednia część mojej wnikliwej analizy, publikowane są na blogu Royal Stone, byłam dla tych klejów bezlitosna ;)

------------------------------

Pozdrawiam ciepło!

poniedziałek, 5 października 2015

La Vida, broszka

A nawet la vida loca :) Bo lubię broszki, chyba jeszcze nie zdarzyło mi się wyjść z domu nie przywdziawszy wcześniej choćby małej, tyciej broszuni. A w razie "wu", mam zawsze jedną w torebce! I czasem w tych broszkach wyglądam szałowo, ale niekiedy szalenie. Lecz nawet z szaleństwem w klapie, niekiedy na twarzy, ale to inna para kaloszy, czuję się tak jakoś bardziej żywa, ożywiona nawet :)

W tym roku planuję wydziergać nowy szal, bo poprzednie już nieco sponiewierało życie, zatem mam doskonałą okazję do uszycia kilku całkiem nowych broszek, a ta otwiera mój barwny korowód.


Chyba nic nie ożywia bardziej niż dodatek w mocnym kolorze. Do i tak już barwnego kaboszonu, dobrałam koraliki w soczystych kolorach.


Kaboszon jest szklany, pochodzi z serii "najpiękniejsze obrazy pod szkłem" z pracowni Apandany (dostępne w Beadbeauty.pl). Nigdy wcześniej nie fascynowałam się Fridą Kahlo, chociaż to niezwykła postać, lecz ten wizerunek jest wyjątkowo udany i po prostu musiałam go mieć :)


Ubrałam Fridę w 3 mm, fasetowane kuleczki naturalnego korala i hematytu. Koraliki to Toho Pine Green w rozmiarze 15o.


Wzór "koronki" pochodzi z książki Jamie Cloud Eakin, Dimensional Bead Embroidery.


Tył wykończyłam naturalną skórą w czarnym kolorze, średnica broszki to około 4,5 cm. Mocowanie wykonano z naprawdę porządnej stali, jej jedynym minusem jest to, że nie nadaje się do delikatnych tkanin, bo może je brzydko podziurawić. Tego typu zapięcie najlepiej sprawdza się na szalach, wełnianych płaszczach itp.

Lub na kominie własnej produkcji. Sorry, trochę mnie poniosło, dlatego mam nadzieję, że poniższe zdjęcie nigdy nie opuści tej strony :)


A z innych szalonych rzeczy, warte wspomnienia jest podwójne zwycięstwo w konkursie Royal Stone Kalendarz 2016, czym już się zdążyłam bezczelnie pochwalić na moim fanpejdżu.

Otóż praca "Childhood", nazywana chmurką, znajdzie się na okładce przyszłorocznego kalendarza wydawanego przez organizatora konkursu. Szok i niedowierzanie, bo wiele razy stawałam w szranki, jednak nigdy nie zgarnęłam głównej nagrody. Chyba jednak sięganie w najbardziej szalone zakamarki duszy i czerpanie inspiracji z życia, opłaca się najbardziej.


Tym razem jury było jednomyślne z resztą świata, bo również publiczność przyznała mi swoją nagrodę, oddając imponującą liczbę głosów. 


Nawet nie wiecie jak się cieszę, i nie chodzi o to, że teraz nakupię sobie więcej koralików niż jestem w stanie udźwignąć, ale o sam fakt, że coś co zrobiłam własnymi "ręcami" spotkało się z takim uznaniem! Raz jeszcze bardzo dziękuję, zwłaszcza za te wszystkie lajki i gąszcz komentarzy na facebooku. Bo chyba wszystkie tak mamy, że siedzimy tu same (ewentualnie z żywym inwentarzem), po drugiej stronie komputera, i dzióbiemy te nasze "wiekopomne" dzieła, mając cichą nadzieję, że spodoba się to komuś innemu niż rodzina. Ja tak mam :)

------------------------------
PS. Zapraszam na pierwszą część mojej recenzji klejów dostępnych w sklepie Royal-Stone.pl. Recenzja (i jej kolejne części) publikowana jest na "rojalowym" blogu --> KLIK

Pozdrawiam ciepło :)


czwartek, 1 października 2015

Puttin' on the Ritz, kolia

Wykonanie tej pracy bardzo przypominało szykowanie się do randki, w każdym razie w moim wykonaniu. Od chwili umówienia się na spotkanie kombinowałam co na siebie założyć, po czym "za pięć dwunasta" postanowiłam przywdziać sukienkę, której nie miałam na sobie ze dwa lata. No dobrze, nigdy poza przymierzalnią nie miałam jej na sobie. Nie mogło być inaczej, sukienka nie pasuje, kombinuję więc jak by ją przerobić, teoretycznie nie mam na to czasu, podświadomie wiem, że to bez sensu, ale idę w zaparte. Mocno zmachana, zauważam, że z wysiłku klapnęły mi loki. Szlag trafił fryz, mejkap is dead, sukienka w strzępach. Zakładam więc spodnie, te przynajmniej pasują, bo mają domieszkę lajkry. Żeby odwrócić uwagę od tragicznych włosów, zakładam sweterek z dużym dekoltem, cycki to zawsze dobra dywersja ;)

Tak było zanim odnalazłam się z koralikami, dzisiaj nie muszę sięgać bo ekstremalne środki, dzisiaj mogę sobie zrobić biżut, który odwróci uwagę od kiepskiej fryzury i rozmazanego tuszu, jeśli oczywiście uda mi się to na czas. Jednym słowem, ta kolia rodziła się w bólach i nauczyła mnie, że jak się ma męża, to się nie chodzi na randki :P

Klikajcie w zdjęcia by je powiększyć i koniecznie włączcie tę piosenkę --> KLIK


Kolię zrobiłabym i tak, niezależnie od konkursu, bo od dawna chodziła za mną taka forma, zapewne jednak szyłabym ją mniej szalonym tempem.


Maluję się tylko od święta, chociaż lubię to robić, tym razem kosmetyki posłużyły mi jako rekwizyty do zdjęć.


Do stworzenia tej ozdoby, oprócz koralików, użyłam kryształków rivoli w kilku rozmiarach i małe kaboszony od Apandany, niektóre z nich leżały u mnie ponad rok, czekając na swoją kolej.


Kolorystyka szkiełek utrzymana jest w spokojnej tonacji, sporo tu fioletów i czerwieni, reszta to czerń, szarości i srebro. 


Dlatego, jak sądzę, można ją założyć do najbardziej szalonych stylizacji, czy makijażu. Osobiście widzę ją w czymś prostym i klasycznym.


Uparłam się na łańcuszki, a te nie tylko dyndają wesoło z przodu, lecz także są głównym elementem nośnym. Ten zaś wydał mi się zbyt monotonny, dlatego zwieńczyłam go oplecionymi rivoli.


Tył pracy podszyłam bardzo cienką czarną skórą naturalną, zabezpieczyłam też nią rivoli, bo wstyd się przyznać, ale nie wychodzi mi wyplatanie tzw. doopek. Każdy sobie radzi jak umie ;)


A na koniec sprawca z zacieszem na twarzy i w sweterku bez dekoltu ;) Jak widać kolia nie taka mała. Cały dzień w niej chodziłam i nie odczułam żadnego dyskomfortu, nawet na chwilę o niej zapomniałam :) Czyli randki by nie zrujnowała :P


W nieco innym anturażu, dałaby radę nawet w Ritzu.

***

Krótka fotorelacja z powstawania.


Najpierw narysowałam na kartce papieru szkic, potem go wycięłam i przymierzyłam interesujące mnie szkiełka.


Szablon odrysowałam na podkładzie do haftowania.


Ponieważ już wcześniej przygotowałam sobie rivoli, podklejając je filcem, teraz pozostało mi tylko przymocować je do podkładu. Oczywiście klejem.


Po małych poprawkach i rezygnacji z kilku opcji, obszyłam kryształki i szkiełka ściegiem peyote. Podkolorowałam też filc na czarno, by nie wystawał brzydko spod czarnych koralików.


Zaczęłam od czerni, przyszywając pojedynczo koraliki Toho w kilku rozmiarach, oraz fasetowane czeskie kryształki.


Sama nuda, dlatego włączyłam tv żeby nie zasnąć ;)


W momencie przyszywania srebrnych koralików, odrobinę minął mi entuzjazm, bo straciłam nadzieję, że wyrobię się na czas. Była środa, a prace trzeba było oddać w piątek. Na szczęście termin przedłużono do niedzieli :)


Gotowy haft mogłam wreszcie wyciąć.


Zadziwiające jaki się zrobił miękki. Tyle szwów, wkłuć i nici, trochę go zwiotczyło.


Mam nadzieję, że nikt nie miał złudzeń, że i tym razem mój nieoceniony mąż nie wtrąci jakiejś błyskotliwej sugestii. Otóż uznał, że powinnam zrobić but! Jako, że to on jest ten romantyczny w naszym związku, uznałam, że chyba niedawno czytał "Kopciuszka" i za bardzo się wczuł. Niestety but byłby na niego za mały, pozostałam więc przy pierwotnym projekcie.


Tak miękki element nie zdałby egzaminu w zwisie, dlatego musiałam go usztywnić.


U mnie nic się nie marnuje :) Za usztywniacz posłużyło mi opakowanie po narzędziach.


Na "plecki" wybrałam czarną skórę naturalną.


Obszyłam brzegi koralikami i więcej zdjęć z kolejnych etapów nie zrobiłam. Szczerze mówiąc doceniam, że w ogóle skończyłam i to na czas.


Na wszystkie prace można już głosować --> KLIK

-----------------------------------

Dziękuję za dotrwanie do końca, przyznaję, że mam problem z pisaniem krótkich notek, postaram się poprawić :) Pozdrawiam!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...