Faktem jest, że sezon truskawkowy powoli odchodzi w niepamięć, chociaż pewnie da się jeszcze kupić te smaczne owoce w markecie, ale to już nie to samo. Moim zdaniem najlepsze truskawki to te z pola lub domowej uprawy.
Liczyłam na to, że uda mi się skończyć tę broszkę w czasie, gdy truskawki będą dopiero nieśmiało pojawiać się na straganach, ale niestety, nie wyrobiłam się. A to mi przypomina, że oprócz tego, że nie spóźniam się na wizyty i spotkania, to z wszystkim innym zawsze mam poślizg.
Wszystko robię na ostatnią chwilę, nawet choroby zakaźne wieku dziecięcego przeszłam dopiero w dorosłości, a niektórych wcale. Wiecznie w niedoczasie.
Broszkowa truskawka była na mojej liście "to do" od kilku lat, ale nie do końca potrafiłam ją sobie zwizualizować. Koraliki niestety mają swoje ograniczenia, zwłaszcza gdy ma się ambitne plany.
W sukurs przyszły mi muliny od Ariadny. Miałam już nieśmiały debiut z haftem tradycyjnym przy okazji broszki filiżanki, postanowiłam więc wpleść tę technikę do kolejnego biżuta z koralików.
Oprócz listków, mulinowe są też pestki i ogonek. Z ogonka jestem szczególnie dumna, bo można go formować, a takie bajery są fajne :) Chociaż największym hitem i tak jest reakcja mojego męża na kolor pestek, myślał, że są czarne. Je truskawki codziennie, rozumiecie? ;)
Tył postanowiłam zrobić w miarę neutralny. Sięgnęłam po jasnooliwkowe Ultrasuede. Koraliki to głównie nieduża Preciosa i Delica od Miyuki, plus 15o z Toho do wykończenia brzegów.
Zapięcie, tradycyjnie, z ogranicznikiem zapobiegającym nieplanowanemu odpięciu się, lub przez kogoś. Nie macie pojęcia ile razy ten dynks uratował moje broszki przed zgubieniem lub kleptomanem (bywa i tak).
Wiem, że lubicie tzw. zdjęcia rodzinne. Zarówno pszczoła jak i baloniki całkiem zgrabnie się komponują.
Czasami zamiast przypinać broszkę w tak oczywiste miejsca jak bluzka, wybieram torebkę. Tu dopięłam do tasiemki, żeby nie zniszczyć torebki.
I z panem wielorybem, bo czemu nie?
Próbowałam zrobić sobie selfie, by pokazać chociaż, jak broszka wygląda na żywym obiekcie, ale mój telefon ma ostatnio jakieś kuku i nie zapisuje zdjęć. Tak czy inaczej ostało się tylko to, którego jakość nie powala.
Mam nadzieję, że moja propozycja truskawki przypadła wam do gustu, bo co tu ukrywać, nie jest to nowy temat, przez co trudno zrobić coś oryginalnego. Broszkę będę nosiła mimo ograniczeń towarzyskich w dobie pandemii, może nawet zrobię sobie inny owoc. Obym zdążyła w sezonie ;)
Pozdrawiam wakacyjnie.
PS Zapraszam na mojego Instagrama @bluefairy.art publikuję tam z większą częstotliwością niż na blogu :)
Cudowne są Twoje broszki, bardzo piękne.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa.
Usuńmogłabym ogladac bez końca!
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńPrzecudna! Podobnie jak inne broszki widoczne na zdjęciach.
OdpowiedzUsuńZdjęcia "rodzine" zawsze są miłe dla oka, chociaż wolę je na Insta, jednak tym razem truskawka solo wyszła mi nieostra na większość ujęć. Bywa i tak :)
UsuńU mnie truskawki jeszcze są, właśnie wróciłam ze zbierania :) Ale Twoja zdecydowanie piękniejsza, no i niepsująca się, co też jest dużym atutem :)
OdpowiedzUsuńI zaprawiać nie trzeba, a wytrzyma lata ;)
UsuńPrzepiękna truskawka :) Połączenie dwóch rodzajów haftu wyszło tak idealnie, że nie mogę wyjść z podziwu :)
OdpowiedzUsuńCiągle się uczę w tej materii, ale mariaż tych dwóch technik bardzo mnie wciągnął. Właśnie robię łączoną cytrynkę.
UsuńFantastyczna! Nie wiem dlaczego, ale to połączenie z wielorybem mnie rozbroiło zupełnie! Mega! :D
OdpowiedzUsuńDzięki, Asiu :)
UsuńUlubiona moja fotka to ta z pszczółką - wygląda przeuroczo i całkiem na czasie ;)
OdpowiedzUsuńMoja chyba też ;)
UsuńJak zerwana prosto z krzaczka :)
OdpowiedzUsuń